Odcinek 19


Wybaczcie mi tą przerwę, ale to jest odcinek przez który wiele rzeczy się zmieni. Przygotowywałam się do niego i troszkę mi zeszło.
Ten rozdział dedykuję KAT ♥ (to za ten czelencz)  





Siedzę, ale nie czuję już pośladków. Jestem zbyt słaba żeby poruszać ustami, zamrugać oczami czy chociażby oddychać. Każdy mój ruch sprawia mi ból, sprawia, że jestem coraz bardziej osłabiona. Nie miałam nic w ustach od dobrych paru godzin, albo dni. Nie wiem ile tutaj jestem. Wydaje się to być wiecznością, nawet nie mam siły na kontrolowanie stanu zdrowia Zackiego, obawiam się najgorszego, jednak staram się nie dopuszczać do siebie takich myśli. Negatywnych lub jakichkolwiek myśli. Tak bardzo boli mnie świadomość, że zawiodłam, zawiodłam najbliższych. Moimi czynami, wypowiedzianymi słowami czy aroganckim zachowaniem. Dopiero teraz zorientowałam się do jakiego stanu trzeba dojść żeby zrozumieć to wszystko co zrobiłam źle przez dwadzieścia lat mojego życia.
Powoli podniosłam głowę i spojrzałam na Zackiego. Jak wiele krzyku może kryć milczenie? Nie jestem w stanie określić jak się czuje, o czym myśli, jak walczy. Czy w ogóle walczy, czy się nie poddał. Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie szmer, który dochodził spod drzwi. Nikt jednak nie zjawił się w piwnicy. Mocno zacisnęłam oczy i przestałam oddychać. Byłam przerażona zaistniałą sytuacją. Nikt nie zapalił światła, a ja cały czas miałam wrażenie jakby coś lub ktoś mnie obserwował. Zbliżał się do mnie. Pochłaniał całą moją energię.
- Moja mała Rose – ktoś wyszeptał mi do ucha. Zadrżałam, a na ciele pojawiła się gęsia skórka. Poczułam chłodny dotyk na obojczykach – Moja kochana, mała Rose – powtórzył. Przyłożył mi coś cienkiego i zimnego do gardła. Zacisnęłam szczękę. Z oczu zaczęły wypływać łzy. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na jeden szybki, uśmiercający ruch. Czekałam i czekałam. Oczekiwanie stawało się wiecznością.
- Jesteś taką małą i naiwną osóbką. Wiesz po co cię tu trzymam? – obszedł mnie dookoła i zatrzymał się tuż przed moją twarzą. Czułam na sobie jego ciężki oddech – Zraniłaś mnie. Za to czeka cię kara. Taka, którą popamiętasz na długi, długi czas – zaśmiał się. Odwróciłam twarz w drugą stronę. Obrzydzał mnie – Patrz na mnie – chwycił za mój podbródek i gwałtownie nim szarpnął.
- Zostaw mnie – wyszeptałam.
- Nie trzymam cię tu po to żebyś sobie siedziała i mi się marnowała, o nie – poczułam, że drwił ze mnie. Położył dłoń na moim udzie i przesuwał coraz wyżej. Szarpnęłam się, jednak to nic nie dało. Nie odstraszyłam go, nie mogłam nic zrobić.
- Nie bój się mała Rose – dotknął mojego policzka i złożył pocałunek na moich ustach. Natychmiast oderwałam się od niego i wyplułam ślinę na podłogę – Tak się nie będziemy bawić – krzyknął i uderzył mnie w twarz – Masz być posłuszna, rozumiesz? Bo inaczej zrobisz sobie krzywdę – złapał mnie za żuchwę i odchylił do tyłu. Widziałam tylko jak jego oczy błyszczą. Przeraziłam się.
- Twoja kochaniutka nie chce być posłuszna? – usłyszałam głos za sobą. Nadal jednak nikt nie zaświecał światła – Może trzeba ją nauczyć posłuszeństwa – zaśmiała się. Poczułam swąd papierosów. Nagle ktoś dmuchnął mi dymem w twarz. Zaczęłam się krztusić – Skoro słowa do ciebie nie docierają to ja może sobie inaczej poradzę – zachichotała i przyłożyła mi żarzącego się papierosa do ramienia. Krzyknęłam głośno. Ból przeszywał całe moje ciało, a gdy oderwała peta łzy zaczęły wylewać się z moich oczu. Miałam ochotę zabić ją za to co zrobiła.
- Jak zwykle wspaniałomyślna – zaśmiał się Aaron
- Zostawcie ją – wyszeptał Zacky. Serce pokroiło mi się na kawałeczki. Zacisnęłam szczękę. Przygryzłam wargę do krwi. A na moich udach pojawiły się nowe rozdrapane rany.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? – Michelle podeszła do niego, ale nie wiem z jakim zamiarem, bo powoli zaczynałam tracić przytomność.    
- Wylej to – usłyszałam. Powoli zaczynałam się cucić. W piwnicy było jasno, ale to był błąd. Zobaczyłam Zackiego. Po czym szybko zamknęłam oczy, jednak ten obraz cały czas tkwił w mojej głowie. Wystające żebra, zakrwawiona twarz, napuchnięte wargi, posiniaczone nogi i ręce. Nie miałam siły płakać. Byłam doszczętnie wyniszczona.
- Obudź się – Michelle podeszła do mnie i uderzyła mnie w twarz. Z pewnością zrobiła to z całej siły. Popatrzyłam na nią wściekłym wzrokiem – Nie patrz się tak, bo jeszcze raz dostaniesz w pysk – Chodź tu – warknęła. Z pewnością nie powiedziała tego do mnie, więc ktoś jeszcze musiał znajdować się w pomieszczeniu.
- Coś ty najlepszego zrobiła? – krzyknęła kobieta
- Zamknij się Valary – powiedział Aaron – Lepiej nam pomóż
- Nie będę wam w niczym pomagać, jesteście stuknięci. Michelle co za szopkę odstawiasz? – krzyknęła Valary
- Obiecałaś, że nam pomożesz – krzyknęła Michelle
- O nie, nie wrobisz mnie w wasze chore gierki. To jest siostra Matta!
- Nie pamiętasz co ta ździra ci zrobiła? Jak cie poniżyła? Jak zbezcześciła nasze nazwisko? O wszystkim już zapomniałaś?
- My też zrobiłyśmy jej gówno z życia, ale ona się tak nie odpłacała. Co wyście zrobili Zackiemu? – krzyknęła. Usłyszałam, że głos jej się załamał – O nie, ja nie będę bezczynnie patrzeć na to co się tutaj dzieje – wybiegła z piwnicy. Aaron chciał ją zatrzymać, ale po paru minutach wrócił z pustymi rękami.
- Daj jej to – powiedziała Michelle i w ręczyła coś Aaronowi. Zapalniczka wylądowała na moich udach.
- Gdy będziecie już dość wykończeni to wystarczy, że ją zapalisz i rzucisz na ziemię – zaśmiała się Michelle - To twoja kara. Za to co zrobiłaś.


Oczami Matta



            Policja szuka Zackiego. Prasa dowiedziała się o jego zaginięciu. Któryś z policjantów musiał maczać w tym palce. Staraliśmy się działać ostrożnie. Rose musieliśmy się zająć sami.
- Słuchajcie. Musimy zebrać parę ludzi do pomocy. Najbliższych Rose, tych którzy wiedzieli mniej niż my, ale więcej niż inni – powiedziałem wstając z kanapy
- Stary, ale Rose nie miała kontaktu z innymi ludźmi oprócz nas. Irminy i Noemi nie ma tutaj od dłuższego czasu, więc one nie mogą nam pomóc – powiedział Jimmy
- Ale poczekajcie, przecież Aaron. On niegdyś utrzymywał z Rose kontakt. Może czasami się mu zwierzała, że ktoś ją prześladuje – powiedział Brian
- To jest dobra myśl. Niech któryś z was pójdzie do niego do domu. Ja pojadę do matki. Porozmawiam z nią. Może ona o czymś wie – wziąłem klucze do samochodu i zgarnąłem telefon ze stołu – Macie być ze mną w stałym kontakcie – ostrzegłem – Nie chcę żeby jeszcze któremuś z was stała się krzywda.
Kiwnęli głowami na znak zrozumienia. Wyszedłem.
            Po chwili znajdowałem się przed naszym starym domem. Wszedłem do środka i usłyszałem cichy chichot, a gdy znalazłem siew salonie ujrzałem Michelle i moją matkę.
- Co ty tu robisz? – zapytałem i spojrzałem srogo na jedną z bliźniaczek
- Nie mogę sobie przyjść na pogaduszki z twoją mamusią? – powiedziała słodkim głosem, aż mnie zemdliło.
- Obawiam się, że nie masz po co tu przychodzić – warknąłem
- Już się nie złość buntowniku – puściła mi oczko – Już zmykam. A i pani Sanders – odwróciła się – Gdyby chciała pani jeszcze zamienić ze mną kilka słów to wie pani gdzie dzwonić – uśmiechnęła się i wyszła. Zatrzasnąłem za nią drzwi i wnerwiony podszedłem do matki.
- Rose zniknęła. Ktoś ją porwał – powiedziałem srogo
- Jak to? – zapytała, ale nie wydawała się zbyt zdziwiona czy przerażona. Unikała mojego wzroku.
- Srak to. Porwali ją, a ty siedzisz tak jak gdyby nigdy nic? Nie przejmujesz się nią? – krzyknąłem
- Matty nie złość się. Po prostu nie okazuję tego, ale naprawdę się martwię – powiedziała cicho, dalej nie patrząc mi w oczy. Ukrywa coś.
- Łżesz. Nie jesteś tą matką sprzed paru lat. Wtedy, gdy zostawiłaś nas na pastwę losu. „Radźcie sobie sami” a potem słyszę, że pieprzysz się z każdym kolesiem za kasę. Do tego stopnia upadłaś? Nawet własną córką się nie przejmujesz – krzyknąłem ignorując łzy, które opadały mi na policzki.
- To nie jest tak. Chciałam, żebyście mieli wystarczająco dużo środków na życie – powiedziała cicho kuląc się na fotelu.
- Nie potrzebuję twojej łaski ani pieprzonej forsy. Sam zarobię na siebie i Rose. Poradzę sobie. W przeciwieństwie do ciebie – krzyknąłem po raz ostatni i wyszedłem z domu głośno trzaskając drzwiami. Targały mną nerwy, nie byłem w stanie sie uspokoić. Zadzwonił telefon. Odebrałem.
- Halo? – spytałem wkurwiony
- Przyjedź do domu Aarona – usłyszałem tylko
Usiadłem na fotelu i uderzyłem pięściami o kierownicę. Wytarłem łzy rękawem i ruszyłem w stronę domu Aarona.
            Otworzyłem drzwi jednym porządnym kopniakiem i wszedłem do środka. Brian podszedł do mnie i bez słowa wręczył mi kartkę, na której widniały inicjały Rose i jakiś adres. Na odwrocie napisane było:

W ten sposób się nie myśli. W ten sposób się wygrywa. Ja wygrałem.

Nie wiedziałem co wspólnego ma ten napis z adresem i inicjałami Rose. Nie miałem pojęcia, ta zagadka jest dla mnie za trudna.
- Matt, powinniśmy pojechać w to miejsce – powiedział Brian i wskazał palcem na kartkę.
- Tak uważasz? – zapytałem niepewnie
Kiwnął głową. Zgadzał się. Mało tego, widziałem, że był w stu procentach pewien. Zacisnąłem szczękę i ruszyłem w stronę samochodu. Gdy miałem już ruszać mój telefon zaczął dzwonić.
- To Jimmy – powiedziałem
- Odbierz
- Halo? – zapytałem
- Matt – powiedział cicho, jego głos drżał
- Co sie dzieje?
- Mamy mało czasu – odezwał się.
Połączenie zostało przerwane.
Patrzyłem w jeden punkt. Byłem sparaliżowany, przeraziła mnie ta wiadomość. Po chwili dostałem smsa, na którym widniał adres.
- Daj mi tę kartkę – powiedziałem szybko i wyciągnąłem rękę w stronę Briana
- Co się stało?
- Daj! – krzyknąłem. Moje ręce drżały.
Popatrzyłem na adresy, które znajdowały się na kartce i w smsie.
- Patrz – wcisnąłem kartkę i telefon w ręce Briana.
- Ten sam – powiedział
- Jedziemy – powiedziałem cicho. Ruszyłem z piskiem opon, nie mogłem się opanować. Cały drżałem.
            Stanęliśmy przed drewnianym domkiem, który stał na samym środku jeziora. Prowadził do niego długi most, który był spróchniały, nie wyglądał na dość solidny. Zacząłem ciężko oddychać.
- Musimy tam iść – Brian powiedział cicho.
Wiedziałem o tym. Nie mogłem stać bezczynnie w nieskończoność. Ruszyłem w stronę domku. Gdzieś między drzewami ujrzałem znajomego mi nissana.
- To przypadkiem nie jest auto Michelle? – zapytałem
Brian spojrzał na mnie zdziwiony i wzruszył ramionami. Oderwałem myśli od mało istotnej rzeczy. Przebrnęliśmy przez most i po cichu weszliśmy do środka.


Oczami Rose



            Mocno zaciskałam dłonie w pięści. Miałam ochotę podpalić tą budę wraz ze mną i Zackym. Nie chciałam, żeby tak cierpiał. Chciałam żeby był szczęśliwy. Ja jednak nie umiałam mu dać wszystkiego czego potrzebował.
- Aaron, cholera ktoś wchodzi do domu – krzyknęła Michelle wbiegając do piwnicy
- Jakim cudem? – zapytał zdziwiony. Przez przypadek oblał nogę benzyną.
- Popatrz co robisz idioto – wywróciła oczami – Zamknijcie się teraz, bo jak nie to pożałujecie – Michelle warknęła i zamknęła drzwi na klucz.
Czekałam na cokolwiek. Było mi obojętne czy zakatują mnie na śmierć, czy od razu mnie zabiją. Ostatkiem sił zaczęłam głośno krzyczeć o pomoc.
- Mogłam się tego po tobie spodziewać – podbiegła do mnie i z całej siły uderzyła mnie w twarz. W tej samej chwili ktoś wbiegł do piwnicy. Przestraszona odwróciłam głowę w stronę drzwi i ujrzałam przerażone twarze Briana i Matta. Moje serce zaczęło mocniej bić. Wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie. Aaron dostał czymś w głowę, a Michelle została powalona na ziemię. Matt podbiegł do mnie i zaczął odwiązywać moje nogi i ręce.
- Tak łatwo nie będzie – Michelle wyciągnęła zapalniczkę i w przeciągu paru sekund płomień rozprzestrzenił się na całą piwnicę.   




Odcinek 18


Mamy nowy nagłówek na blogu, bo tamten mi się znudził ;)



            Boję się o nią. Jest jeszcze taka krucha, taka kochana. Nic nikomu nie zrobiła, a musi użerać się ze sprzecznościami losu. Do tego cała ta sytuacja z dzieckiem tak bardzo ją przybiła. Brian na pewno mi nie wybaczy, jestem tego w stu procentach pewien, bo kto niby wybaczyłby najgorszemu palantowi wśród przyjaciół? Nie wiem jak mam podejść do tej całej sytuacji, ale wiem jedno. Nie dam nikomu skrzywdzić Rose. Gdyby to nawet zależało od mojego życia, poświęciłbym je dla dobra mojej siostry. Jeżeli spadnie jej chociaż jeden włos z głowy to przysięgam, że zabiję padalca, który śmie ją dotknąć.
Nie umiem sobie racjonalnie wytłumaczyć dlaczego doszło do tego, że zostałem ojcem i wyjawiłem jednocześnie tajemnicę, która zrujnowała całe moje życie. Czuję się jak ostatni łajdak, palant, kretyn. Dałem się omotać pierwszej lepszej pannie i to dziewczynie mojego przyjaciela, najlepszego kumpla. Do cholery! Dlaczego chociaż raz nie potrafię pomyśleć logicznie? Przecież to nie jest trudne. Chociaż czasami, gdy nie myślę głową tylko tym, co mam w spodniach, zapominam o Bożym świecie i daję się ponieść zabawie i przyjemności.
            Nie potrafiłem się na niczym skupić. Moje myśli krążyły wokół dziecka, którego prawdopodobnie jestem ojcem. Jednak nawet ta sytuacja nie pokrzyżuje moich planów związanych z karierą. Nie zostawię tego co kocham dla małego dziecka.
            Usłyszałem jak drzwi do pokoju lekko zaskrzypiały. Nie miałem siły zobaczyć kto wchodzi. Chciałem być sam, ułożyć sobie wszystko, przemyśleć parę spraw. Nie byłem gotowy na rozmowy, a tym bardziej nie byłem gotowy spojrzeć Rose i Brianowi w oczy.
- Matt? Chciałam z tobą pomówić – odwróciłem się szybko i w drzwiach ujrzałem Valary.
- Co ty tu robisz? – spytałem nieco zdziwiony – Rose chyba wyraźnie powiedziała, że masz się tu nie pokazywać.
- Nie ma jej w domu. Muszę z tobą pomówić. Ta sprawa nie może zwlekać, chodzi o Michelle – zamknęła drzwi i podeszła do mnie
- Nie chcę o tym słuchać
- Ona nie jest w ciąży – położyła mi rękę na ramieniu, a ja zesztywniałem
- Jak to nie jest w ciąży? Przecież … - moje serce załomotało … z radości.
- Wiem co ci powiedziała. Ja też wtedy nie zareagowałam. Wszystko dlatego, że ona stała się teraz … inna, nieobecna. Wszystko przez to, że Brian ją zostawił. Bardzo to przeżyła
- Przestań pieprzyć – krzyknąłem – Dobrze zrobił. Twoja siostra to dziwka jeszcze mnie wciągnęła w tą całą pieprzoną zdradę – poczułem jak moje ciało zalewa zimny pot
- Matt ja wiem .. to, to wszystko moja wina – wyszeptała
- Twoja? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Nie wiem co mam powiedzieć
- Najlepiej prawdę – podniosłem głos
- Dalej cię kocham
- I co? Napuściłaś na mnie Michelle, żeby potem to się wydało i chciałaś zrujnować mi życie?
Nie odpowiedziała. Przyznała mi rację nieśmiało kiwając głową. Wpadłem w szał. Byłem wściekły, chciałem coś rozwalić. Najgorsze w tej sytuacji było to, że winą obarczałem tylko siebie. Byłem głupi, że dałem się wciągnąć w te gierki Michelle, gdyby nie to wszystko byłoby teraz dobrze.
- A gdzie jest Zacky? To też gierka twojej pojebanej siostry?! – krzyknąłem łapiąc się za głowę. Wstałem z łóżka i zacząłem krążyć po pokoju, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Najchętniej strzeliłbym sobie w łeb żeby uciec od wszystkich otaczających mnie problemów.
- Nie wiem Matt, po prostu nie mogę do niej dotrzeć od dłuższego czasu. Tak jak kiedyś mówiłyśmy sobie wszystko, teraz jest zupełnie inaczej. Zamyka się w swoim zakłamanym świecie i nikogo do niego nie wpuszcza – zauważyłem, że jest nieco zestresowana zaistniałą sytuacją, ale nie umiałem inaczej sie zachować, nie umiałem mówić spokojnie. Wszystko doprowadzało mnie do szału, mały szelest czy jedno słowo wypowiedziane przez nią było jednym wielkim wybuchem wulkanu we mnie.
- Teraz wszystko kręci się wokół Rose i Zackiego. Muszę ją chronić, żeby nikt jej nie dorwał, a Zackiego muszę wyciągnąć z tej czarnej dupy. Wszystko mnie przytłacza, nie wiem co robić – ukryłem twarz w dłoniach.
Swoją drogą, nie wiem dlaczego powiedziałem to wszystko Valary. Była teraz jedyną osobą, która chciała mnie wysłuchać, chciała mi pomóc, ale niestety liczyła na coś więcej niż tylko znajomość. Nie mogłem jej dać tego co chciała. Zawiodła mnie raz, drugi już nie chciałem dać sie oszukać.
- Wszystko będzie dobrze – położyła dłoń na moim ramieniu, momentalnie zesztywniałem. Czułem się nieswojo, wiedziałem, że jakikolwiek ruch może wywołać piekło.
- Chyba najlepiej będzie jeżeli już pójdziesz – mruknąłem
- A dla ciebie będzie najlepiej jeżeli wszystko wyjaśnisz sobie z Brianem. Siedzi pod drzwiami, od czasu do czasu tylko wstaje żeby rozprostować kości, a i tak chodzi jak struty.
- Porozmawiam z nim – powiedziałem cicho.
- Do zobaczenia – złożyła mi pocałunek na policzku i wyszła z pokoju.
Wytarłem całusa poduszką i wyszedłem bezszelestnie z pokoju. Zobaczyłem, że Haner siedzi pod drzwiami mojego pokoju i patrzy w podłogę. Za jakie grzechy on musi tak cierpieć?
- Brian, możemy pogadać? – zapytałem cicho
- Nie mamy o czym – burknął
- Była Valary. Michelle nie jest w ciąży
- Co? – wyprostował się
- Teraz możemy pogadać? – ponowiłem pytanie
Nie odpowiedział. Wstał i minął mnie w drzwiach siadając na łóżku.
- Val mi wszystko powiedziała – zacząłem – To wszystko to jedno pieprzone kłamstwo.
Zacząłem mówić mu co powiedziała mi Valary. Dodałem też, że nie mamy czasu zajmować się pierdołami jakimi są bliźniaczki, tylko musimy uwolnić Zackiego. Odszukać go, zabrać stamtąd. Musimy się wykazać jako przyjaciele.
- Matt, masz całkowitą rację. Nie jestem już z Michelle, a przeżywam to jak najgorszą wiadomość życiu – powiedział cicho i wyciągnął do mnie rękę – Tak na zgodę, przyjacielu
Uścisnąłem jego dłoń i poklepałem po plecach.


Oczami Rose




            Moje oddechy były coraz cięższe, łzy coraz bardziej brudne, tęsknota coraz bardziej wielka. Chęć wydostania się z tego więzienia przekraczała swoje wszelkie możliwości. Gardło szczypało mnie od krzyków, których i tak nikt nie słyszał. Zacky był coraz bardziej wykończony. Nie ruszył się od dłuższego czasu. Nie mogę na to patrzeć. Nie chcę wiedzieć, że coś mu się stało, chcę żeby żył, chcę go przytulić, pocałować. Patrzyłam na jego zmarnowane ciało i nie mogłam uwierzyć, że ta suka tak bardzo go stratowała, jest dla mnie najważniejszy w życiu, serce mnie boli, że nie mogę do niego podejść i mu pomóc. Moja dusza została rozbita na milion kawałeczków. Zostałam wewnętrznie zabita, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy, nie sądziłam, że tak bardzo będzie mnie bolało kiedy stracę kogoś najcenniejszego.
- Rose? – Zacky wyszeptał słabo. Ledwo co udało mi się go usłyszeć
- Zacky! Boże ty żyjesz! – rozpłakałam się jak małe dziecko. W jednej minucie żal i rozpacz, która budowała siew moim ciele przerodziła się w szczęście zmieszane ze współczuciem. Tak bardzo było mi żal, że nie mogę nic z tym zrobić. Lampka która ledwo co się paliła dawała mi jakiś cień szansy, że popatrzę na niego przez ostatnie chwile mojego życia, bo kto wie, co ci ludzie chcą ze mną zrobić? Zabić, zmieszać z błotem, zgwałcić, pochować żywcem. Nie jestem w stanie przepowiedzieć przyszłości. Żyję bolesną rzeczywistością.
- Boli mnie – zakaszlał
- Co cię boli? Kochanie – ugryzłam się w wargę, aż do krwi. Nie byłam w stanie wytrzymać bólu psychicznego, który we mnie narastał. Rozdrapywałam uda aż do krwi, chciałam choć na chwilę zagłuszyć ból psychiczny bólem fizycznym. Byłam obok niego tak blisko, a jednocześnie daleko, gdybym tylko mogła… gdybym mogła teraz znaleźć wieprzy nim. Inaczej by się to rozegrało.
- Wszystko. Rose, nie wytrzymam dłużej – powiedział słabym głosem
- Trzymaj się skarbie, nie poddawaj się. Wszystko będzie dobrze. Wierzę w ciebie, pomyśl, że liczy na ciebie tyle osób, musisz pokazać się w tylu krajach, wyjechać na tysiące tras koncertowych – mówiłam to z wielkim bólem, ale z wielką szczerością. Moje słowa płynęły prosto z serca, musiałam go wspierać, dawać mu siłę. Budować go, stawiać na nogi.
- Chyba mam połamane żebra – wystękał
- Skarbie, trzymaj się. Tak żałuję, że nie mogę nic zrobić, tak bardzo chciałabym ci pomóc. Musisz w siebie uwierzyć – czułam, że z moich ud ciurkiem leci krew.
Nie odezwał się. Jednak przy tym słabym świetle widziałam, że ma otwarte oczy i oddycha. Cały czas kontrolowałam sytuację. Nie dawałam mu przegrać. Rozmawiałam z nim, nawet, gdy nic nie odpowiadał, kontynuowałam.
            Drzwi się otworzyły. Wszedł przez nie Aaron. W rękach trzymał dwa talerze i kubki. Wejście do piwnicy było uchylone, a z góry dochodziły głosy. Kobiecy i męski. Chyba się kłócili, bo wymiana zdań była ostra. Nie rozumiałam wypowiadanych przez nich słów, ale na wszelki wypadek zaczęłam wołać o pomoc. Aaron szybko pobiegł do drzwi i zatrzasnął je.
- Teraz masz przejebane. Ty dziwko! – krzyknął i uderzył mnie w twarz.
- Przestań – wyszlochałam
- Po chuj krzyczałaś? – milczałam – Pytam się!! – znów dostałam w twarz.
- Po chuj ci to wiedzieć ty jebany fałszywy frajerze?! – splunęłam mu w twarz. Nie bałam się go. Nawet jeżeli mnie uderzy jakoś uda mi się to przetrwać – Zaufałam ci, a ty mnie wpierdalasz w takie gówno! Cieszysz się? Tak? To dobrze, teraz śmiało możesz mnie bić ile wlezie. Od razu mnie zabij i zgwałć. Będziesz miał ze mną spokój do końca życia. Przecież po coś mnie tu trzymasz, nie? Chyba nie po to, żeby mnie zagłodzić?! – krzyknęłam ile miałam sił w płucach
- Przestań się tak wydzierać, bo w pysk dostaniesz – podniósł rękę, a ja zamarłam na chwilę. Przymknęłam oczy i czekałam na cios.
- I co? Tchórz cię obleciał? – zapytałam ze łzami w oczach - Uważałam, że jesteś w porządku, ufałam ci, powierzałam wszystkie moje sekrety, a ty tak mi się odwdzięczasz? – załkałam  
- Rose, przestań – powiedział cicho
Zaśmiałam się. Przejęłam nad nim kontrolę. Nie wiem jak to zrobiłam, ale udało mi się go wpędzić w poczucie winy.
- Jesteś nikim. Wypierdalaj stąd, zostaw mnie w spokoju, gnoju! – krzyknęłam, a opadające łzy na policzki stały się ciężkie. Nie dałam rady ich powstrzymać.
Wyszedł z piwnicy. Talerz z jedzeniem stał pod moimi nogami. I jak ja do kurwy miałam to zjeść? Przecież jestem zakneblowana, ten idiota w ogóle nie myśli. Całe to uwięzienie stawało sie powoli śmieszne. On sam nawet nie wie po co mnie tu trzyma. No idiota skończony… Jeszcze drzwi nie domknął, ani światła nie zgasił.


Oczami Matta




            Kompletnie nie wiedziałem jak zabrać się za szukanie Zackiego. Miałem w głowie tysiące nurtujących mnie myśli i pytań. Na żadne z nich nie znałem odpowiedzi, mało tego, żaden z nas nie znał odpowiedzi. Siedzieliśmy struci w salonie. Nie wiedzieliśmy co robić.
- Kurwa, Rose zniknęła, nigdzie jej nie ma! – do domu wpadł Jimmy
- Jak to nie ma? – wstałem gwałtownie z kanapy, a serce zaczęło mi łomotać jak szalone – Jak to nie ma?! – spytałem ponownie
- Godzinę po tym jak wybiegła z domu zacząłem jej szukać – odpowiedział
- Ile już upłynęło? – zapytałem
- Cztery godziny – powiedział smętnie
- Jedziemy na policję – powiedział Johnny biorąc kluczyki ze stolika.
Wszyscy jak najszybciej mogliśmy zebraliśmy tyłki z kanapy i wybiegliśmy z domu. Żaden z nas po drodze się nie odezwał. To wszystko działo się za szybko.
            Wbiegliśmy na komisariat jak poparzeni. Od razu podeszliśmy do działu zaginięć.
- Chcieliśmy zgłosić zaginięcie dwóch osób – powiedziałem w miarę spokojnie.
- Kiedy zaginęły i w jakich okolicznościach? – zapytała kobieta
- Jedna dwa dni temu, druga dzisiaj – wydyszałem
- Jedną osobą zajmę się dzisiaj, natomiast drugą sprawą możemy zająć się dopiero dwadzieścia cztery godziny po zaginięciu.



     

Odcinek 17


            Moje słowa nie oddadzą tego jak było na koncercie, kto był ten wie. Zabawa zajebista, chłopcy jeszcze bardziej przystojni niż na zdjęciach :)
            No i w końcu spotkałam moje kochane dziewczyny, którym dedykuję ten rozdział! Uwielbiam Was




            Przeraziłam się, gdy zobaczyłam chłopaków w takim stanie. Wulkan złości, aż się z nich wylewał. Właściwie to tylko z Matta, bo Brian był jakby nieobecny. Jego wzrok był pusty.
Sama przyznam, że wtedy też nie należałam do najspokojniejszych osób. Miałam wszystkiego po dziurki w nosie. Cała ta sytuacja nie tylko wykańcza mnie, ale i chłopaków.
- Jak to go tam nie ma? – zapytałam jednocześnie łapiąc Johnnego za rękę.
- Normalnie! – krzyknął Matt.
Przestraszyłam się, nie miałam pojęcia co go tak sfrustrowało. Nigdy wcześniej nie mówił do mnie takim tonem. Miałam złe przeczucie, że to sprawka bliźniaczek.
- Możemy porozmawiać? – popatrzyłam na Matta
Nie odezwał się. Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą na górę. Zatrzasnął drzwi od mojego pokoju i kazał usiąść na łóżku.
- Wiem, że nie powinienem ci tego mówić, bo jesteś moją siostrą, ale jesteś też teraz jedyną osobą, której jestem w stanie zaufać. Zjebałem wszystko. Brian mnie nienawidzi – schował twarz w dłoniach.
Siedziałam wystraszona na brzegu łóżka. Wbijałam paznokcie w materac i szybko oddychałam. Nie wiedziałam co mam robić, Matt krążył po pokoju w tą i z powrotem, a we mnie rosła coraz większa niepewność.
- Za co cię nienawidzi? – zapytałam cicho
- Ma dziecko z Michelle – powiedział Brian stając w drzwiach. Podskoczyłam na dźwięk jego głosu i spojrzałam z niedowierzaniem na Matta.
- Co?! – zapytałam wstając jednocześnie
- Nie wierzę. Zamiast się cieszyć ja jestem załamany. Rose, co ja złego zrobiłem? – zapytał siadając po drugiej stronie materaca
- Spałeś z tą dziwką – krzyknęłam – Nie wiedziałam, że bierzesz wszystko co popadnie
- Ale Rose! To ona chciała – złapał mnie za nadgarstek
Brian prychnął i podszedł do niego
- Długo miałeś zamiar mnie okłamywać? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział przygnębionym głosem – Ufałem ci tak samo jak jej. Była dla mnie odskocznią od narkotyków, a teraz okazało się, że nie tylko ona jest zakłamaną szmatą. Wszyscy w stosunku do mnie jesteście niesprawiedliwi, a potem mówicie na mnie, że odstawiam chujowiny z waszymi laskami – szturchnął Matta w bok i wyszedł szybko z pokoju. Do moich oczu cisnęły się łzy.
- Jak mogłeś? – spytałam cicho siadając obok niego
- Rose, proszę. Nic nie mów. Po prostu zrujnowałem sobie życie, teraz wszystko będzie się kręciło wokół jednego – pociągnął nosem – Nie chcę cię okłamywać. Nie chcę żadnego z was okłamywać, ale po prostu czasami nie chcę nikogo ranić drastyczną prawdą. Spałem z Michelle za plecami Briana. Jemu mówiła, że go kocha, a mi, że kocha się ze mną pieprzyć.
Wstałam z łóżka i podążyłam w stronę drzwi. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Chciałam jak najszybciej od niego uciec.
Wybiegając z pokoju potknęłam się o stopy Briana. Utrzymałam równowagę i spojrzałam w jego oczy. Były czerwone i zamglone od płaczu. Ugryzłam się w wargi, żeby przypadkiem nie zatrzymać się obok niego. Zbiegłam na dół i wyszłam z domu. Nie zwracając uwagi na wszystko biegłam przed siebie, aż wpadłam na Aarona.
- Cześć mała! Gdzie ci tak spieszno? – zaśmiał się
- Muszę uciec od wszystkiego. Nie mam na nic siły
- Chodź do mnie. Napijemy się czegoś – złapał mnie za ramię i poszliśmy w stronę jego domu.
- Swoją drogą to jak mnie tu znalazłeś? Przecież już nie mieszkamy w Garden Groove – spytałam
- Moja babcia ma tutaj domek. Zaraz niedaleko. Czasami do niej przyjeżdżam podlać kwiatki, albo po prostu posiedzieć na działce, a o miejscu twojego zamieszkania dowiedziałem się od twojej mamy.
- Wprowadziła się do naszego starego domu? – zapytałam.
Od dłuższego czasu nie miałam żadnego kontaktu z mamą. Nie wiedziałam gdzie jest, z kim jest i co robi. Nie interesowało mnie to. Odkąd dowiedziałam się jak zarabia na życie straciła dużo w moich oczach.
- Tak. Mieszka tam z jakimś kolesiem. Chociaż nie za bardzo się nią interesuję.
Po paru minutach spaceru weszliśmy do małego, drewnianego domku. W środku nie było tak przytulnie jakby się zdawało. Na środku salonu stał stół i parę krzeseł, a w kuchni był jakiś marny sprzęt użytku domowego. Wątpię, żeby ktokolwiek spędzał tutaj dużo czasu.
- Napijesz się czegoś? – spytał
- Skoro tutaj jestem to możesz nalać mi wody – uśmiechnęłam się
- Nie ma problemu
Po paru chwilach niósł wodę z lodem w szklankach. Przyniósł też szarlotkę za którą od razu się chwyciłam. Uwielbiałam placki wszelkiego rodzaju, ale ten smakował mi najbardziej. Jednym haustem wypiłam całą zawartość szklanki i opadłam ciężko na krzesło.
- Ale się objadłam – uśmiechnęłam się
- To dobrze, moja mama ją robiła, nieźle gotuje … - moje oczy powoli zaczęły się zamykać, a głos Aarona robił się coraz bardziej wytłumiony.


            Obudziłam się i lekko przekręciłam głowę w lewo. Zauważyłam, że jestem w ciemnym miejscu. Nie wiem co ja tutaj robię. Zaczęłam wołać Aarona, ale z jego strony nie było żadnego odzewu. Poczułam, że jestem przywiązana do krzesła, a bose nogi mam na betonowej podłodze.
- No proszę. Teraz mam waszą dwójkę na własność – Aaron zaświecił światło, a ja przymrużyłam oczy. Rozejrzałam się dookoła i w rogu piwnicy dostrzegłam Zackiego przykutego do kaloryfera. Miał rozwaloną brew.
- Zacky! – krzyknęłam
- Jestem kochanie – powiedział słabym głosem. Moje serce się ścisnęło, a do gardła podeszła wielka gula.
- A więc to ty pierdolony psychopato! Wypuść nas! – krzyknęłam jak najgłośniej umiałam
- Mam was wypuścić? Takie skarby? Nigdy w życiu – zaśmiał się szyderczo.
Splunęłam w jego stronę. Uderzył mnie w twarz, aż poczułam pieczenie.
- Nie dotykaj jej ty skurwielu – krzyknął Zacky
- Zacky, nie – powiedziałam cicho i pokręciłam przecząco głową. Nie chciałam, żeby pakował się w jeszcze większe gówno.
- Twoja kobietka ma rację. Lepiej się nie odzywaj. Ja muszę wyjść na chwilę. Wy sobie możecie lamentować ile chcecie, nikt i tak was nie usłyszy.
Wyszedł z piwnicy i zgasił światło. Siedzieliśmy w ciemnym pomieszczeniu. Z dala od siebie. Tak bardzo chciałam go poczuć, wziąć w ramiona, pocałować. Cieszyłam się, że zobaczyłam go chociaż na minutę. Odetchnęłam, że nic poważnego mu się nie stało.
- Tęskniłem – powiedział cicho
- Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo. Codziennie martwiłam się o ciebie, nie mogłam spać.
- Nie daję sobie rady. Nie potrafię cię zadowolić. Nie wiem kim jestem – usłyszałam, że cicho pociąga nosem.
- Nie mów tak. Jesteś silny, dasz sobie radę. Obydwoje damy sobie radę. Musimy w to uwierzyć. Tak długo czekałam na to, żeby cię zobaczyć. Nie mogę zaprzepaścić tej chwili.
- My się stąd nie wydostaniemy. Nie ma szans – powiedział stanowczo
- Masz coś czym można przeciąć linę? – zapytałam
- Nie, Rose nie rób niczego głupiego
- Zamknij się i chociaż raz zróbmy po mojemu. Ten idiota Aaron nawet wody na herbatę nie potrafi sobie zagotować – powiedziałam. Starałam się poluzować węzły, ale na nic były moje próby. Chyba polał je klejem. Chciałam podskoczyć jakoś na krześle, ale nie dałam rady. Byłam skazana na wieczne siedzenie w miejscu.
- Zacky? – spytałam po chwili
Mruknął
- Czy naprawdę uważasz, że jestem tanią gówniarą? – westchnęłam
- Tanim czym? Kto ci takich głupot naopowiadał? – zapytał zdziwiony
- Ten, który tobie opowiadał historie o mnie
- Brian?
Nie odpowiedziałam tylko mruknęłam przytakująco
- Zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Zawsze robił tak z naszymi dziewczynami
- Naszymi?
- Chłopaków z zespołu. Każda z osobna skarżyła się, że jest oczerniana i że Brian cały czas próbuje nastawić je przeciwko nam
- Coś o tym wiem – mruknęłam
- Rose, w rzeczywistości to dobry chłopak. Tylko trochę zagubiony. Pobłądził w życiu, ale on nie szuka prawdziwej miłości. Jemu wystarczy jedna na noc. Taki ma styl życia i już przywykliśmy do tego. Nigdy w życiu nie posądziłem cię o zdradę i nie uwierzyłem w słowa Hanera. Znam go już tyle lat i wiem na co go stać, a z czym się powstrzymuje.
- A ty?
- Co ja? – zapytał cicho
- Co jesteś stanie zrobić? Wtedy w barze …
- Wiem. Nie musisz nic mówić. Mam straszne wyrzuty sumienia, nie umiem się czasem powstrzymać, ale po prostu byłem zdenerwowany. Wszystko przez tą kłótnię, byłem zły, schlany i naćpany.
- Nie mów mi, że ty też siedzisz w tym gównie.
- Już nie, Rose. Już nie. Dzięki tobie zacząłem żyć pełnią życia. Czasem wezmę coś w małych ilościach, ale to tylko symbolicznie.
- Symbolicznie – prychnęłam – Tak bardzo cię teraz pragnę – powiedziałam cicho. W moim gardle urosła gula, a łzy od dawna cisnące się do oczu uwolniły spust. Wciągnęłam mocno powietrze i ugryzłam wargę.
- Ja ciebie pragnę tak samo. Poczuć twój zapach, smak twoich ust, dotknąć rozpalonej skóry i wziąć cię w ramiona. Tylko tego teraz pragnę



- Koniec pogaduszek – światło gwałtownie się zapaliło, a do środka wszedł Aaron z .. Michelle.
- Co ty tu robisz wywłoko? – spytałam
- Daję ci nauczkę mała zołzo. Nie będziesz mi mieszać w życiu. Teraz dzięki Aaronowi wezmę Briana w obroty.
- Czy to nie przypadkiem z Mattem masz dziecko? – spytałam.
Poczułam na sobie wzrok Zackiego. Michelle zaśmiała się głośno i pokręciła przecząco głową.
- Tak to jest wprowadzić was w błąd. We wszystko uwierzycie. Nie jestem w żadnej ciąży. To wszystko było ukartowane, z pozytywnym skutkiem – zaśmiała się – Teraz Brianek jest podatny na ciosy, więc moim czynom się podda
Nie wierzyłam w to co słyszę. Z jednej strony moje przeczucia się sprawdziły, że to sprawka bliźniaczek, a z drugiej byłam na siebie zła, że nie zostałam z Brianem tylko wybiegłam na tą zasraną ulicę. Nie brałam jednak  pod uwagę Aarona. Na myśl by mi nie przyszło, że on może być takim popaprańcem.
- Pewnie zrobiła ci dobrze, żebyś jej pomógł wrobić nas w to gówno? – krzyknęłam w stronę Aarona.
- Oj nie, było zupełnie odwrotnie. Ja tylko na tym skorzystam – Michelle uśmiechnęła się zawistnie
- Chyba sobie żartujesz w tej chwili – pisnęłam – Po co ci to było? – zwróciłam się do Aarona
- Są ludzie ważni i mniej ważni. Ty jesteś dla mnie najważniejsza – podszedł do mnie i pogłaskał mnie po ramieniu. Wzdrygnęłam się. Jak on mógł? Pieprzony gnój, wydawał się być taki miły i kochany, a tu takie gówno z niego wychodzi.
- To po cholerę wam Zacky? – spytałam
- To tylko przynęta – powiedziała spokojnym tonem Michelle.
Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie. Miałam ochotę wstać i wyrwać jej wszystkie kudły z głowy. Mój Zacky to przynęta? Ciekawe na co? Na Briana? Dobre sobie, nawet gdyby mu serenady pisała i tak z nią nie będzie, puściła się dziwka i teraz chce do niego wrócić, bo go niby kocha. No jasne!
- Zdradzałaś go, a teraz chcesz do niego wrócić? Jesteś chora! – krzyknęłam, moje gardło już wysiadało, więc wyszła mi tylko lekka chrypka.
- Matt ma większego i tyle, za to Brian jest lepszy w innych sprawach łóżkowych – zaśmiała się
- Ty za to żadnego z nich nie zadowalałaś – mruknął Zacky
- Mówiłeś coś? – podeszła do niego
- Prawda w oczy kole? – zapytał patrząc jej prosto w oczy
- Zamknij się pantoflu – kopnęła go w brzuch
- Zacky! – wychrypiałam
- Co? Boisz się o swojego kochasia? Niech zobaczy co to znaczy ból – kopnęła go jeszcze raz, potem znów, i jeszcze parę razy. Z moich oczu płynęły łzy. Odwróciłam głowę w drugą stronę i starałam się nie patrzeć jak Michelle maltretuje Zackiego.
- Tak się czułam kiedy Brian ze mną zrywał, tak mnie bolało! – uderzyła go w twarz
- Zostaw go! – wydusiłam. Dławiłam się łzami, oddychałam nierównomiernie. Czułam jakby ktoś wbijał mi milion kolców w serce. Nie mogłam na to patrzeć. Z pewnością miał już połamane żebra, leżał na podłodze, nieprzytomny, a po twarzy spływała mu krew.
- Chcesz skończyć tak jak on? – wskazała palcem na pobite ciało Zackiego
- Zostaw go. Weź mnie, zrób co chcesz. Pobij do nieprzytomności, zabij, cokolwiek. Bylebym nie musiała patrzeć na jego cierpienie – wyszlochałam – Byleby nie cierpiał. Przeze mnie.
- Myślę, że na dzisiaj dam ci spokój. Popatrz sobie na swojego chłoptasia – Michelle odwróciła moje krzesło w stronę ciała Zackiego i zaświeciła nad nim lampkę.

Zgasili światło. Wyszli. Zostawili nas.