Rok 1999,
Portland
Był początek
stycznia, ale na dworze nie było śladu śniegu, a minimalna temperatura, którą
udało mi się zarejestrować sięgała ponad piętnaście stopni. Czytałam po raz
setny moją ulubioną książkę kryminalną, której zakończenie znam na pamięć, ale
jej fabuła jest tak ciekawa, że za każdym razem chętnie po nią sięgam. Dostałam
ją cztery lata temu na urodziny od Matta. Tylko ja i on rozumiemy dlaczego
książka znalazła swoje miejsce u mnie na półce. Przypomina mi dramatyczne
dzieciństwo, ale także silną wolę, która towarzyszyła mi przez ten czas, gdy
partner mojej mamy mieszkał z nami pod jednym dachem. Nie czułam się winna, a
wręcz przeciwnie, uważam, że to on przyczynił się do swojej własnej śmierci.
Czytałam właśnie mój ulubiony fragment, gdy do pokoju wpadł Matt. Nie możemy
pozwolić sobie na wspaniałe warunki mieszkalne, dlatego dzielę pokój z bratem,
ale nie przeszkadza mi to, bo można powiedzieć, że jesteśmy bratnimi duszami.
Nasz pokój jest zachowany w ciemnej tonacji, a na ścianach wiszą plakaty zespołów
rockowych, które obydwoje uwielbiamy.
- Rose,
potrzebuje moje magiczne pudełko – zaśmiałam się. Swoim magicznym pudełkiem
nazywał karton po mikrofalówce, w którym przechowywał oszczędności, butelki z
alkoholem i od czasu do czasu papierosy.
- Jest tam gdzie
zawsze – wskazałam przestrzeń pod jego łóżkiem. Podbiegł tam szybko i wyciągnął
gruby plik banknotów. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- No co?
Sprzedałem parę swoich rzeczy – pokazał mi język.
- Matt, to nie
wygląda na parę drobiazgów – zeszłam z łóżka i włożyłam zakładkę pomiędzy
strony – Nie okłamuj mnie – skrzyżowałam ręce na piersiach
- Rose, jesteś
jeszcze młoda – wybełkotał pod nosem.
- Ty też
jesteś młody i to nie jest pora, żebyś pakował się w kłopoty – wyrwałam mu
banknoty z ręki i włożyłam do tylnej kieszeni spodni. Byłam pewna, że coś się
święci, znam go tak dobrze jak własną kieszeń
- Nic się
przed tobą nie ukryje – westchnął – To pieniądze Briana. Zabrał swojemu ojcu –
odetchnęłam, bo byłam pewna, że zrobili coś o wiele gorszego. Chociaż i tak nie
byłam do końca pewna, czy mówi prawdę.
- Matt,
cholera. Masz mi powiedzieć prawdę – pociągnęłam go za nadgarstek
- Przecież ci
powiedziałem prawdę. Brian ukradł te pieniądze z sejfu swojego ojca – wyciągnął
dłoń w moją stronę, jestem pewna, że chciał ode mnie pieniądze.
- Ten Brian to
jakiś skończony idiota? – nie przepadałam za jego bandą skończonych kretynów.
Od samego początku jak tylko przeprowadziliśmy się do Portland wydawali mi się
podejrzani. Całe cztery lata się z nimi użeram.
- Rose! Mamy
szansę zaistnieć – złapał mnie za ramiona i lekko wstrząsnął – Zakładamy kapelę
– uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek nosa
- Nie! Nie,
nie, nie i jeszcze raz nie! – oderwałam wzrok od tych jego błagających oczu i
odeszłam w kąt pokoju.
- Tak, Rose,
właśnie tak, a teraz daj mi te pieniądze – podszedł do mnie i zaczął wyjmować
mi banknoty z kieszeni.
- Frajer –
wyszeptałam
- Coś mówiłaś?
– wyczuwam drwinę w jego głosie
- Nie uważam,
że to dobry pomysł. Jeszcze tylko wpakujecie się w kłopoty – padłam na łóżko i
przytuliłam poduszkę do piersi
- Co ty tam
możesz wiedzieć? – kopnął mnie lekko w kostkę
- Ała, ty
głupi baranie! – wrzasnęłam i rzuciłam się na niego z pazurami
- Ty mała
wredna gnido! Złaź ze mnie, albo pożałujesz! – zaczął się kręcić. Wie, że tego
nie znoszę, bo zaraz robi mi się niedobrze, więc robi tak za każdym razem.
- Uważaj, bo
mam paznokcie – wskoczyłam mu na plecy i uwiesiłam się jak małpa.
- Też mam –
wystawił paznokcie w moją stronę.
- Ty głupku!
Zabrałeś mi lakier do paznokci! – cisnęłam w niego poduszką
- Pożyczyłem –
wystawił język
- Ale bez
pytania! Ty złodzieju! – chciał uciec z pokoju, ale podstawiłam mu nogę i runął
jak długi.
- Chyba mi
złamałaś rękę – wystękał
- Chyba
wygrałam – zabrałam mu pieniądze z ręki i włożyłam do szuflady, którą zamknęłam
na klucz.
- Rose, ja
mówię na serio – przewrócił się na plecy trzymając się za nadgarstek
- Matt, nawet
mnie nie strasz – kucnęłam obok niego i dotknęłam delikatnie ręki. Jednym
szybkim ruchem powalił mnie na ziemię i zaczął łaskotać. Wstał i podbiegł do
szuflady
- Cholera!
Oddawaj klucze mała frajerko – kucnął przy mnie i zaczął przeszukiwać moje
kieszenie. Zaśmiałam sie szyderczo i rzuciłam kluczykiem w stertę
niepotrzebnych rzeczy w kącie pokoju
- Ty. Nie.
Żyjesz – tupnął nogą. Mimo tego, że miał już osiemnaście lat dalej zachowywał
się jak małe dziecko. Lubiłam się z nim kłócić, bo zazwyczaj to ja wygrywałam.
- Co tu się
dzieje? – mama weszła do pokoju. W jednej ręce trzymała ścierkę, a w drugiej
wałek. Wyglądała komicznie. W jednej sekundzie popatrzyliśmy się na siebie z
Mattem i wszyscy we trójkę wybuchnęliśmy śmiechem.
- Znowu jakieś
kłótnie? Proszę się pogodzić i zachowywać tak jak na wasz wiek przystało – moja
mama wyróżniała się między innymi rodzicielkami. Pomimo niskiego budżetu była
zadbana, ale i humoru jej nie brakowało. Czasami wchodziła do pokoju jak burza
i rozdzielała mnie i Matta.
- Błagam cię ,
daj mi te pieniądze, Rose ja ich naprawdę potrzebuję – powiedział szeptem, gdy
mama wyszła z pokoju.
- Pod
warunkiem, że powiesz mi na co je potrzebujesz
- Boże, jesteś
ode mnie młodsza o trzy lata, a ja czuję się jakbym spowiadał się matce –
zaśmiałam się. Faktycznie tak było, zazwyczaj to ja mówiłam mu co jest dobre, a
co złe.
- Przejdź do rzeczy
– dałam mu kuksańca w bok
- Chcemy
wynająć sobie garaż, mamy sprzęt, co prawda jest dla amatorów, ale jak będziemy
dawać koncerty to zarobimy sobie na nowy. – popatrzyłam na niego dość żenującym
wzrokiem
- Naprawdę
uważasz, że wam się uda? – byłam ciekawa co odpowie
- Naprawdę.
Wiesz, że jestem optymistą, a do tego mam wspaniałą siostrę, która będzie mnie
wspierać, prawda?
- Nie podlizuj
się tak - puściłam oczko – Wyjmij pieniądze z szuflady. Klucz leży pod krzesłem
– powiedziałam niechętnie. Wiedziałam, że taki pomysł skończy się tym, że
rozstaniemy się na dobre, on będzie zajęty swoim zespołem, a ja zostanę sama.
- Cześć Rose!
– poparzyłam w stronę uchylających się drzwi i zobaczyłam Jimmiego, za którym
nie przepadam, bo cały czas się ze mną drażni, ale wydaję mi się, że on jest
najlepszy z tej całej ich czwórki, nie licząc Matta.
- Cześć,
wchodź – wstałam z łóżka i poprawiłam pościel. Wszedł, a zaraz za nim weszła
cała reszta. Przeraziłam się na widok tych wszystkich ćwieków, pieszczochów,
pomalowanych paznokci i oczu. Pierwszy raz zobaczyłam ich w takim wydaniu.
Lubiłam rockowych facetów, ale to przebijało moją wyobraźnię. Oni wyglądają jak
psychole.
- Chyba nie
będziemy o tym gadać przy tej małej – odezwał się Brian
- Nie jestem
mała – warknęłam, nie znoszę, gdy ktoś tak na mnie mówi. Matt czasem za to
porządnie obrywa. Odkąd dostaję miesiączek zakazałam się nazywać dzieckiem.
- Wyluzujcie,
gadałem z nią dzisiaj – Matt uszczypnął mnie w policzek
- Co?!
Wygadałeś jej to? Wygada zaraz twojej matce - zdążyłam poznać, że mówi to
Johnny, bo na nich nie patrzyłam.
- Dobra, ja
jednak pójdę – posmutniałam i poszłam do łazienki. Przesiedzę tutaj dopóki ci
frajerzy nie wyjdą z tego domu. Boże jak ja ich nie znoszę!
no no no :D tylko czekac, az ktos sie w kims zakocha :D
OdpowiedzUsuńJak ja lubię opowiadania w, których akcja dzieje się na początku ich kariery!!!! Są po prostu super :D
OdpowiedzUsuńA co do Twojego, to stwarzasz bardzo ciekawy klimat. Już zdążyłam pokochać Rose i Matta.
Tak jakbym widziała siebie i mojego brata :D
Coś czuję, że relacje R z resztą bandy będą burzliwe ^^
Czekam na nexta!
Buziaki :**
Morgana
"Odkąd dostaję miesiączek zakazałam się nazywać dzieckiem." ahahahahahaha <3
OdpowiedzUsuńwyczuwam miłoooooooość w powietrzu!
with love,
z.
<3
A ja się dziwnie czuje przy początkach ich kariery. Może dlatego, że jestem ich fanką już tak długo? Wolę ich takich jacy są teraz.
OdpowiedzUsuńPropsy za imię głównej bohaterki^^ Opo o małej siostrzyczce Matta? Oj czuję, że ktoś tu nie będzie miał zębów, a może czegoś jeszcze^^ No i ta jej niechęć do B.? Taa, kto się czubi ten się lubi, nenene :D
OdpowiedzUsuńBuziole, Pat:)