Odcinek 26

            
Ok, dzisiaj będzie trochę Bri. Trzeba się szykować przed trasą :)


               O niczym nie powinnam mu mówić. Ale może dzięki temu, że wyleję swoje żale i opowiem komuś co kiedyś się stało będę lepiej się czuła… Sama już nie wiem. Nie chcę upokarzać siebie i przy okazji Briana. Otarłam łzy, które ciężko opadały na moje policzki i pociągnęłam nosem.
- Jimmy nie jestem pewna czy chcę żebyś wiedział o tym wszystkim – wyszeptałam
- Powiedz to co uważasz za słuszne. Ja wysłucham i postaram się pomóc. Jednak uważam, że lepiej będzie jeżeli komuś o tym powiesz – pogłaskał mnie po policzku. To od razu dodało mi otuchy.
- Wiesz jak to jest jak ma się te czternaście lat. Nie dorosło się do poważnych związków, próbuje się nowych doświadczeń i nie można dogadać się z nikim we własnym środowisku. Wtedy, kiedy byłam w tym okresie poznałam Briana. Imponował mi, bo nie zachowywał się jak inni chłopcy z jego wieku. Był łobuzem, zawsze miał przy sobie mnóstwo dziewczyn i niczego się nie bał. Takie dziewczyny jak ja wtedy, nieśmiałe szare myszki nie miały szans u takiego chłopaka. Pogodziłam się z tym i uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę taka jak inni by chcieli. Jednak pewnego dnia wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Poszłam do mojej znajomej na imprezę urodzinową. Lał się tam alkohol, a narkotyki były na wyciągnięcie ręki. Był tam też Brian – przytuliłam się do Jimmiego – Moja najbliższa koleżanka namawiała mnie, żebym spróbowała piwa. Zrobiłam to. Przyznam szczerze, że było obrzydliwe, ale zaczynało mi się to podobać. Ten fajny stan, kiedy nie jesteś trzeźwy sprawił, że wyszłam spod przykrycia i już nie byłam taka nieśmiała. Alkohol zrobił swoje, a ja zatraciłam się w zabawie. Potem wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Brian przyniósł woreczek z jakimś białym proszkiem… I to była najgłupsza rzecz, którą wtedy zrobiłam. Wyobrażasz sobie? Miałam czternaście lat! – westchnęłam – Najgorsze było dopiero potem… Jak Brian wziął mnie do osobnego pokoju. Czekała tam jakaś dziewczyna, która po naszym przyjściu od razu zaczęła się rozbierać. Potem zaczęła rozbierać Briana. A Brian mnie. Byłam bezwładna. Chciał wykorzystać to, że nie byłam w pełni świadoma. Na koniec tego wszystkiego podał mi drinka. Nie myślałam wtedy o zagrożeniu, więc go wypiłam. Jak się potem okazało w środku była tabletka gwałtu. Dzięki Bogu już nie wiem kto zabrał mnie stamtąd, bo nie wiem czy wtedy nie straciłabym z nim dziewictwa – pociągnęłam nosem i jeszcze bardziej wtuliłam się w Jimmiego.
- Mała – pogłaskał mnie po głowie – Brian ci to zrobił? Dlatego teraz go…
- Ja po prostu nie mogę z nim żyć pod jednym dachem, rozumiesz? Cały czas przypomina mi się ten jego wzrok, gdy… chciał to zrobić. Nie wiem co by się stało, gdyby ktoś nie zabrał mnie z tamtego pokoju. Boję się teraz jechać z wami w trasę. Między innymi przez tą sytuację – popatrzyłam mu w oczy
- Rosie, przecież nie będziesz sama z Brianem. Ja o to zadbam. Będziesz piła tylko ze mną – zaśmiał się – Swoją drogą to nie myślałem, że z Briana taki skurwiel, żeby wykorzystywać dziewczynki
- Jimmy to było jak wszyscy mieliście po siedemnaście lat
- No i co z tego? To już wkraczanie w dorosłość. On powinien odróżnić złe od dobrego. Z resztą nawet teraz, gdy ma te dwadzieścia trzy lata czasami się gubi. Wszedł teraz w trans i nie potrafi z niego wyjść
- Trans? – zapytałam ciekawa
- Słuchaj on ćpa na potęgę. Nikt z nas nie potrafi go z tego wyciągnąć – wziął głęboki wdech – On za niedługo zaćpa się na śmierć. A tego nie chcemy.
- Z pewnością. Przecież to wasz najlepszy gitarzysta – westchnęłam
- I najlepszy przyjaciel… Rose, daj mu szansę. On naprawdę nie chce dla ciebie źle. Rozmawiałem z nim o tej sytuacji, ale nigdy nie chciał mi powiedzieć co tak naprawdę jest powodem waszej sprzeczki.
- Jimmy ja nie umiem się przełamać. Po prostu, gdy go widzę… nie potrafię dostrzec w nim nic pozytywnego. Cały czas mam przed oczami tą sytuację
- Słuchaj to było bardzo dawno temu. Czas leczy rany. To, że byłaś w nim zakochana to nic nie znaczy. On się zmienił – złapał mnie za dłoń
- Kurwa boję się, że w trasie znowu będzie mnie namawiał do tego… - zawahałam się
- Mówiłem ci, że nie dam ci zrobić nic głupiego. Pamiętaj – wstał z kanapy i wziął jeden bęben – Proszę cię.. zrób to dla mnie. Daj mu jeszcze jedną szansę. On nie jest szczęśliwy – popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i poszedł.
Co ja mam teraz zrobić? Jak mam postąpić? Boję się kolejnych konsekwencji, kolejnego zranienia. Wolę też mu zejść z drogi. On za niedługo będzie brał ślub. Będzie chrzcił swoje dziecko. Mój telefon zawibrował. Wyjęłam go z kieszeni i odczytałam wiadomość od Alexa.

Odezwij się proszę.

Nie miałam ochoty mu odpisywać. Chciałam mieć teraz chwilę spokoju. Czasami męczyła mnie jego namolność. Nie przeszkadzało mi to, że nie odzywał się do mnie przez dłuższy czas. Nie tęsknię za nim. Nie jest mi teraz potrzebny do szczęścia.
            Wyszłam ze studia i stanęłam przy samochodzie Matta. Dałam mu znak, że jadę jego samochodem i ruszyłam w stronę domu, ale nie swojego. Chciałam odwiedzić moją matkę i dowiedzieć się co ukrywa w związku z moim porwaniem. Pewnie poniekąd ona maczała w tym swoje paluchy. Bo niby kto inny od jakiegoś czasu mnie prześladuje? Dobrze, że Michelle i Aaron nie będą mi już wadzić. Swoją drogą to ciekawi mnie jak trzyma się Valary. Jakoś Matt ostatnimi czasy wcale o niej nie wspominał. Zaparkowałam samochód przy podjeździe i bez pukania weszłam do środka.
- Rose? Co ty tutaj robisz? – spytała moja matka, gdy weszłam do środka.
- To chyba ty mi powinnaś coś wyjaśnić, a nie ja tobie – krzyknęłam podpierając się pod boki.
- Uspokój się – powiedziała łagodnym tonem
- Nie uspokajaj mnie, bo dobrze wiesz, że to nic nie da. Przyjechałam tutaj tylko po to, żebyś wyjaśniła mi po co była ta cała szopka z przetrzymywaniem mnie i Zackiego w piwnicy – warknęłam
- To wszystko było dla twojego dobra – wyszeptała. Widziałam, że łzy cisnęły jej się do oczu. Nie złamałam się.
- Aha, czyli to też było dla mojego dobra? – pokazałam jej wypalony kawałek skóry na obojczyku
- Prosiłam, żeby nie zrobili ci krzywdy
- Te twoje tłumaczenia są tak żałosne, że aż śmieszne! Czy ty siebie słyszysz?! Głodowałam przez ponad tydzień. Zacky prawie umierał. Miał pełno krwiaków, połamane koćsi, wstrząs, a ty mówisz, że to dla mojego dobra?! Może to miało mnie czegoś nauczyć?! To że wychowywałam się bez ojca to nie znaczy, że w taki sposób trzeba uczyć mnie jak żyć – krzyknęłam
- Córeczko…
- Nie chcę cie znać! Nie odwiedziłaś mnie nawet jak byłam w szpitalu po tym wszystkim. Taka z ciebie matka?! Jeżeli tak to ja dziękuję…
- Daj mi to wszystko wytłumaczyć – chciała dotknąć mnie w ramię, ale szybko je cofnęłam. Nie chciałam mieć z nią nawet najmniejszego kontaktu.
- Czekam … - założyłam ręce na piersi
- Wiem co zrobiliście z waszym ojczymem… Wszystko było łatwo rozgryźć. Jednak byliście mali i nie rozumieliście co to znaczy śmierć… On jednak nie zmarł na tym mrozie. Zmarł w szpitalu. Zaczął się dusić, ale mało brakowało, aby zamarzł na dworze.
- Ach tak? I w taki sposób chciałaś mnie ukarać?
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w podłogę i zacisnęła zęby.
- Twoje milczenie jest bardzo wymowne. Mogłabym sie tego spodziewać – powiedziałam spokojnym głosem i wyszłam. We mnie aż krzyczało ze złości. Miałam ochotę czymś rzucić, ale się powstrzymałam. Weszłam do samochodu i usiadłam za kierownicę. Dopiero wtedy wybuchnęłam płaczem. Jak mogła mi to zrobić? Własna matka… I to jeszcze w taki sposób. Przecież tak nie traktuje się własnych dzieci… Nie powierza się ich w ręce psychopatów. Tylko co w tym wszystkim zawinił Zacky? Może on był ich przynętą? Nie wiem, poddaję się… Wszystko mnie przerosło, wymknęło się spod kontroli. Podjechałam samochodem do miejsca, w którym siedziałam, żeby się wyciszyć. Był to piękny prywatny ogród. Był własnością miłej starszej kobiety, która pozwalała mi w nim przesiadywać. Czasami przynosiła mi coś słodkiego. Do ogrodu wiodą ogromne kamienne schody, przed którymi właśnie stałam. Po bokach posadzone były drzewa, które tworzyły dach nad schodami. Weszłam do ogromnego ogrodu. Podążyłam w stronę małego oczka wodnego. Nachyliłam się nad nim i ręką dotknęłam wody. Była taka przyjemna… Najchętniej wskoczyłabym do niej i zapomniała o wszystkich problemach. Podeszłam do altanki, w której byłam częstym gościem. Zauważyłam, że ktoś siedzi w środku, ale postanowiłam wejść. Jakie było moje zdziwienie, gdy na ławce zobaczyłam Briana.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam zdezorientowana.
Co jak co ale jego bym się tutaj w ogóle nie spodziewała. Trzymał coś na kolanach. Wyglądało to jak mały album ze zdjęciami.
- Rose? – spytał zdziwiony
- No ja…? – spytałam ironicznie
- Wybacz. Nie wiedziałem, że tutaj bywasz. Może ja już pójdę – wstał i wziął kurtkę.
- Nie, poczekaj – chwyciłam go za ramię. Spojrzał na moją rękę i usiadł – Chciałabym… cię przeprosić za moje zachowanie. Podobno czas leczy rany, ale sam wiesz co się wydarzyło, ja o tym nie potrafię tak po prostu zapomnieć – popatrzyłam na niego z trudem powstrzymując łzy.
- To chyba nie ty powinnaś przepraszać tylko ja. Zachowałem się wtedy jak dupek… Z resztą do tej pory tak się zachowuję – westchnął – Przepraszam. Nie myślałem wtedy co robię. Wtedy w łazience…
- No już dobrze – powiedziałam cicho – Nie tłumacz się. Nie musisz.
Popatrzył na mnie dziękującym wzrokiem
- Długo tu siedzisz? – zapytałam
- Odkąd wyszedłem ze studia.
- Byłam u mojej matki – westchnęłam
Właściwie to nie wiem po co mu to mówię… Chcę zagłuszyć niezręczną ciszę.
- Coś się wyjaśniło?
- Właściwie to tylko to, że całe porwanie stało po jej stronie. Ona była wszystkiemu winna
- Też tak przypuszczałem…
- Co trzymasz? Jeżeli mogę zapytać – popatrzyłam na album
- Album, w którym są zdjęcia mojej rodziny… Rodziny, a nie rodzeństwa i ojca z macochą – wyciągnął w moją stronę rękę z albumem
- Przesiaduję tutaj odkąd moi rodzice się rozwiedli. To był dla mnie cios. Do teraz nie umiem się z tym pogodzić, ale poniekąd sam ich rozumiem. Sam znajduje się w podobnej sytuacji.
- To znaczy? – spytałam patrząc na zdjęcia.
- Rose, ja tak naprawdę nie kocham Irminy. Od zawsze tak było
- To ty? – zapytałam pokazując palcem na jego zdjęcie


- Tak – uśmiechnął się – Miałem tutaj siedem lat
- To dlaczego z nią jesteś i dlaczego się jej oświadczyłeś?
- Mogę ci to powiedzieć, tylko obiecaj, że nie przekażesz tego dalej – popatrzył na mnie proszącym wzrokiem
Przyłożyłam rękę do serca i przygryzłam obie wargi.
- Powiedziała mi, że albo się jej oświadczę, albo ona usunie ciążę.
Moje serce mocniej zabiło. Jak to usunie ciążę? On jest normalna?!
- Brian…
- Ja chcę dziecka… ale nie z nią. Chciałbym je mieć kobietą, którą kocham.
- To twoi rodzice? – pokazałam mu zdjęcie z przytulającą się parą.


- Tak to moja mama, Jan i tata Brian.
- Twój tata ma tak samo na imię jak ty? – zaśmiałam się
- Tak, tylko on jest seniorem, a ja juniorem – uśmiechnął się
- Źle cię oceniałam – popatrzyłam na niego przepraszająco
- Słuchaj, ja wiem, że to co się stało zapada w pamięci, ale ja nic na to nie poradzę. Chociażbym chciał nie potrafię cofnąć czasu – wzruszył ramionami.
Ciekawe co by się stało, gdyby jednak go cofnął… Jaka byłaby między nami relacja. Nie umiem się do niego przełamać, ale teraz wiem, że osądzałam go źle. Widziałam w nim starego Briana, który nie potrafi się pohamować.
- Jadę z wami w trasę
- Wiem. Matt mi powiedział. Zgodziłem się, bo być może to poprawi relacje między nami. Nie chciałbym, żeby zawsze było tak jak jest teraz.
- Ja też nie – wszeptałam.
Nasze twarze powoli zaczęły zbliżać się do siebie. On tak cholernie mnie przyciągał. Nic nie umiałam na to poradzić. Przerwał nam jednak dźwięk mojego telefonu. Ocknęliśmy się i zachowaliśmy bezpieczną odległość od siebie.
Wiadomość od Alexa.

Kurwa Rose martwię się o Ciebie odezwij się do cholery!


Odcinek 25


Dialogowy i krótki odcinek... Koniec świata

- Rose? – krzyknął Matt wchodząc do sali
- W łazience! – krzyknęłam i szybko wstałam – Zaraz wychodzę
- Nie śpiesz się, kupiłem owoce – stanął przy drzwiach, ale zaraz potem usłyszałam jak odchodził.
Co ja teraz zrobię? Nie umiem go okłamywać, on zawsze widzi, gdy coś jest nie tak. Każde nawet najdrobniejsze kłamstewko potrafi rozszyfrować i dlatego teraz przez takie sytuacje nie potrafię kłamać. Wścieknie się jeśli powiem mu o Brianie, a jeszcze bardziej wścieknie się, gdy dowie się tego od Briana… A o pieniądzach dla Zackiego już nie wspomnę. Nie wiem czy zdołam popatrzeć mu w oczy.
Jeszcze raz przemyłam twarz i nie wycierając jej ręcznikiem wyszłam z łazienki. Podeszłam do łóżka i udałam, że szukam czegoś w szafce. Teraz nawet najkrótszy kontakt wzrokowy mógłby wszystko zdradzić.
- Widziałem się z Brianem jak wychodził ze szpitala. Był tu? – spytał wypakowując siatkę z zakupami
- Tak, był – powiedziałam cicho i usiadłam na brzegu łóżka
- Miał jakąś kwaśną minę
- On zawsze jest kwaśny. Nigdy go nie lubiłam – prychnęłam
- Czemu?
- Działa mi na nerwy
- Ale to chyba nie powód, żeby żywić do niego czystą nienawiść – odwrócił się w moją stronę i podał mi brzoskwinię.
- Ale nie tylko to jest powodem, że za nim nie przepadam – westchnęłam
- Rose, jestem twoim bratem. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć
- Ale ja nie chcę. Pamiętasz jak zginął nasz ojczym? Nikomu o tym nie powiedzieliśmy. To nasz sekret. Ja mam taki sekret z… a z resztą nie ważne – przygryzłam wargi i zaczęłam jeść brzoskwinię
- Nie będę naciskał – pogładził mnie po ramieniu.
Popatrzyłam na niego i podziękowałam. Mam nadzieję, że nie będzie mnie pytał o nic więcej co jest z nim związane.
- Larry załatwił, że jedziemy za tydzień w krótką trasę koncertową – powiedział po chwili
- Larry? – spytałam głupio
- Nasz menager
- Z co z Zackym? – popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem
- Nie uwierzysz! Znaleźli pieniądze na jego operacje! – ucieszył się, a w jego oczy się zaszkliły. Już teraz wiem ile znaczy dla niego Zacky i cała reszta. To co stworzyli jest naprawdę niepojęte. W tak szybkim czasie stworzyli coś co dalej się rozwija… Głupio mi, że kiedyś w niego nie wierzyłam. Do dziś pamiętam jak nie chciałam dać mu pieniędzy z pudełka.
- Naprawdę? – uśmiechnęłam się, a w duchu dziękowałam Zackiemu, że mnie nie wydał – Pojedzie z wami?
- Lekarz powiedział, że przypuszczalnie po operacji będzie miał lekkie zawroty głowy, ale gdy dojdzie do trasy wszystko powinno być w porządku – uśmiechnął się szeroko pokazując zęby i przy okazji… dołeczki.
- Cieszę się – odetchnęłam z ulgą – Kiedy będzie miał operacje?
- Już jest po. Właśnie skończyli operować
- Cudownie! – uśmiechnęłam się i klasnęłam w dłonie
- Jest jeszcze jedna sprawa… - zaczął – Ta trasa jest dość krótka… chciałbym, żebyś z nami pojechała – położył rękę na moim ramieniu i przekrzywił głowę.
- Matt! – pisnęłam – Ale…
No właśnie… Zawsze musi być to ale. Czy chłopcy tego chcą? Zacky, Brian? Czy ja tego chcę. Przebywanie z Brianem w jednym pomieszczeniu może skończyć się na armagedonie. W najmniejszym wypadku się pozabijamy.  
- Żadnego ale. Chcesz czy nie? – spytał
- Jasne, że chcę! Tylko nie wiem czy wyjdę ze szpitala do tego czasu – posmutniałam
- Kompletnie zapomniałem! – palnął się w czoło – Byłem u doktora i kazał ci zbierać manatki, bo już cię wypisał. Wszystkie badania, które ci zrobili wyszły pozytywnie, więc nie masz po co tu dłużej siedzieć
- To na co czekamy! – uśmiechnęłam się i zaczęłam wyjmować ubrania razem ze wszystkimi kosmetykami z szafki. Wszystko po kolei lądowało w torbie. Po godzinie całkowicie byłam spakowana, a Matt tylko stał i patrzył jak krzątam się po całej sali i panikuję czy na pewno wszystko spakowałam. Od czasu do czasu chichotał, ale zaraz przestawał, gdy patrzyłam się na niego przeszywającym wzrokiem.
- Możemy jechać – stanęłam przy nim, gdy wszystko zostawiłam zapięte na ostatni guzik.
- W końcu – odetchnął i otworzył drzwi, w których mnie przepuścił.
- O, pani Sanders! – krzyknął jakiś doktor
- O, pan… doktor – wybełkotałam
- Cieszę się, że wszystko jest w porządku, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie pani odwiedzi. Niekoniecznie w złym stanie – zaśmiał się.
- No tak, odwiedzę jak tylko znajdę chwilę czasu – uśmiechnęłam się
- Do widzenia. Zdrówka życzę – puścił do mnie oczko
- Do zobaczenia i nawzajem – kiwnęłam głową i zmierzyłam ku wyjściu.
W końcu powietrze. Czułam się jak więzień przez te dwa dni, kiedy nie mogłam nawet otworzyć okna.
- Musimy na chwilę podjechać do studia – Matt wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk i z piskiem opon ruszył z miejsca parkingowego.
- Po co?
- Muszę wziąć papiery. Przy okazji spakować potrzebne mi rzeczy, które będziemy potrzebować w trasie. Trzeba spakować sprzęt, włożyć bębny Jimmiego do vana no i przede wszystkim potrzebuje wziąć stamtąd kopie płyty – popatrzyłam na niego z zażenowaniem
- Nie możecie tego zrobić dwa dni przed trasą? – spytałam podnosząc ręce do góry
- Rose, dwa dni przed trasą będziemy pieprzyć się z jakimiś panienkami – powiedział ironicznie – Cały ten tydzień będzie zabiegany, a dzień przed trasą najbardziej. Nie mamy ludzi, którzy zrobią to za nas. Jeszcze takiego majątku się nie dorobiliśmy. Dziwi mnie to, że mamy jeszcze gdzie spać.
- Oj przestań. Przecież w każdej chwili ja mogę iść do pracy – chyba mogę, najwyżej pójdę na jakiś kurs.
- Nie, nie musisz pracować. Po trasie uda nam się trochę zarobić
- Wiesz dokładnie ile?
- Nie. Tyle co wiem to to, że Larry załatwił nam koncerty w siedmiu krajach, z czego trzy w jednym, więc nie jest biednie
- Dziesięć koncertów mówisz… A trasa ma miesiąc? – założyłam ręce – To wy będziecie więcej chlać i ćpać niż grać
- Rose… Ja nie mogę dużo chlać. Owszem, będą imprezy, ale ja nie będę czasem z nich czynnie korzystał. Muszę się wysypiać na koncerty. Nie chcę zawieść fanów. Co prawda parunastu, ale fanów.
Zatrzymaliśmy się przy białym, dużym budynku. Zmarszczyłam brwi, bo nie przypominałabym sobie żebym kiedykolwiek tutaj było. Na pewno nie przypominało to ich garażowego studia. Być może tutaj mieszka Larry.
- Mieliśmy jechać do studia – uniosłam jedno ramię i pokręciłam głową
- Jesteśmy w studiu, a właściwie to przy – wyszczerzył zęby – Larry nam je załatwił.
Dopiero teraz dostrzegłam czerwonego vana Jimmiego i czarnego chevroleta Briana.
- Idę do środka! – pisnęłam.
Wybiegłam  z samochodu jak strzała. Przed wejściem na drzwiach naklejony był deathbat i nazwa ich zespołu. Wchodząc do środka na ścianach dostrzegłam same ulubione zespoły moje i Matta. Aż buzia mi się cieszyła na ich widok. Wspomnienia z dzieciństwa wracają. Teraz nie mam czasu dla muzyki. Może w końcu trzeba zrobić pierwszy krok i zacząć spełniać swoje marzenia sprzed lat? Zacząć chodzić na szalone koncerty, wytatuować połowę ciała i kupić sobie motocykl. Czemu nie, po trasie wszystko się rozkręci. Gdy weszłam do wielkiego pomieszczenia odebrało mi mowę. Wszędzie stały wzmacniacze, gitary leżały już w pokrowcach, ale wcale nie było ich tyle ile rzeczywiście jest gitarzystów. Każdy miał trzy na głowę. Bębny Jimmiego stały owinięte folią bąbelkową i czekały, aż ktoś łaskawie je wyniesie do vana. Kable, nie kable walały się po podłodze, jednak były ładnie pozwijane. Nigdzie nie było czegoś co walało się samotnie po podłodze. Pod sufitem podwieszone były flagi. Jedna z nich była chłopaków. Klimat, który tu panował był niesamowity. Nie do opisania. Od małego czułam jakąś więź z instrumentami. Moje marzenie sprzed lat było teraz na wyciągnięcie ręki. Chciałam kiedyś nauczyć grać się na gitarze elektrycznej. To jest to, co fascynuje mnie od bardzo długiego czasu.
- Rose! – krzyknął Jimmy, podbiegł do nie i wziął mnie na ręce. Odgarnęłam mu grzywkę z oczu i pocałowałam go w czoło
- Cześć urwisie – puściłam mu oczko. Machnęłam ręką do Briana i usadowiłam się na kanapie.
- Przyszłaś nosić moje bębny? – zaśmiał się
- O taak, jeszcze wezmę do tego te wzmacniacze, które ważą sto kilo – pokazałam mu język – Coś ty, ja się będę przyglądać, przy okazji czasem was pogonię – Jimmy popatrzył na mnie drwiąco i pokręcił głową
- O Matt! Dobrze, że jesteś. Musisz mi pomóc wnieść bębny i wzmacniacze do vana – powiedział Jimmy, gdy tylko Matt zjawił się w progu
- A Brian? – zapytał
- On już dużo dzisiaj zrobił. Sam do południa poskładał sprzęt, spakował gitary i owinął moje bębny.
Obydwoje wzięli się za wynoszenie sprzętu do samochodu. Atmosfera w studiu zrobiła się dość nerwowa i niezręczna. Czułam na sobie wzrok Briana. Bałam się spojrzeć w jego stronę. Przełknęłam ślinę i zaczęłam bawić się sznurkami od bluzy.
- Rose – wstał z krzesła i przysiadł się do mnie na kanapę – Ja przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło
- I będziesz się teraz tłumaczył jak na tych durnych i oklepanych serialach? – prychnęłam – „To nie tak jak myślisz” „Nie wiem co we mnie wstąpiło”
- Przestań i choć raz do cholery mnie wysłuchaj – warknął – Zrozum to, że nie jest mi łatwo przy tobie żyć, albo może nie jest mi łatwo żyć ze świadomością, że kiedyś…
- To było kiedyś – wtrąciłam – Już tak nie jest. Wiele się zmieniło od tamtego czasu
- Ja nie wiem co mam o tym myśleć. Jest mi głupio – zwiesił głowę, a mnie cała złość na niego po prostu przeszła. Od tak.
- Ty nie zrozumiesz tego jak ja się czuję. Jak czułam się wtedy…
- Kurwa wiem! – wrzasnął - Mogłem do tego w ogóle nie doprowadzić, całe życie mam pod górkę, ale błagam nie utrudniaj mi tego bardziej. Wiem, że zawaliłem, ale co miałem na to poradzić? Powiedz mi! – uderzył pięściami o ścianę
- Dobrze wiedziałeś, że czułam coś do ciebie. A po tym wszystkim jedyne co czułam to obrzydzenie – wzdrygnęłam się
- Ale to jest powód żeby przez te parę lat tak bardzo mnie nie znosić, unikać?
- Teraz to i tak jest już nie ważne! – krzyknęłam – Masz rodzinę! Nie powinieneś robić tego co zaszło w łazience. Ranisz tym mnie i Irminę. Okłamujesz ją – stwierdziłam.
- Ty mi niczego nie zarzucaj, bo sama nie jesteś święta. Skoro jesteś dorosła to zachowuj się jak dorosła, a nie jak rozwydrzona nastolatka, która uważa, że cały świat podporządkowuje się jej, a osoby, które chcą dla niej dobrze i krytykują to co robi uważa za największych wrogów na świecie. Ocknij się! Nie masz już dwanaście lat, tylko dwadzieścia – wrzasnął. Założę się, że było go słychać aż na ulicy. Wziął swoja kurtkę i wyszedł ze studia. Stałam z rozdziawioną gębą i patrzyłam przed siebie. Czy ja naprawdę jestem taka beznadziejna? To dlaczego tylko on mi to mówi?
- Rose? – usłyszałam głos Jimmiego za plecami. Odwróciłam się do niego i smutnym wzrokiem przeleciałam po całej jego sylwetce zatrzymując się na jego oczach – Tak właściwie to co się stało pomiędzy tobą a Brianem?
I w tym momencie upadłam na kanapę rozpłakując się jak niemowlak.    

Odcinek 24

No słuchajcie, wróciłam na swoje :)
Wybawiłam się nieziemsko, ale co ja Wam tutaj będę pisać. Najlepiej jest się przekonać na własnej skórze. Tak jak obiecałam odcinek jest, nawet w przeddzień, bo obiecałam, że pojawi się 15/16, a mamy 14 :)
Napisałam ten odcinek jeszcze w Grecji, a tam nie miałam podziału na strony, więc wyszło mi tego ok 11. Podzieliłam to na dwa, więc kolejny dodam w poniedziałek. To będzie ciąg dalszy, także jeżeli zacznie się od dialogu to proszę się nie dziwić :)

Uff, ale długie mi to wyszło, miłego czytania :*

            Siedząc na lotnisku z całej siły ściskałam telefon, na którym wyświetlona była wiadomość od Irminy. Lot miał odbyć się za pół godziny, a ja jestem tak zestresowana, że nie wiem jak to wytrzymam. Z całych tych nerwów nie potrafiłam wziąć nawet małego kęsa kanapki kupionej w pobliskim sklepie.
Nie potrafię określić tego jak się czuję, moja pierwsza myśl po przeczytaniu smsa była dość hmm… albo może inaczej, obróciłam to po prostu w żart. Byłam w stu procentach pewna, że chcieli zrobić mi psikusa, nie chciało mi się w to wierzyć. Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałam od Irminy, że wszystko jest jak najbardziej aktualne, a ich obiad zaręczynowy odbędzie się w niedzielę.
Nie chciałam informować nikogo o moim przyjeździe, chciałam uniknąć zbędnych pytań. Jedyne na czym mi zależało to wiadomość o stanie zdrowia Zackiego.
Lot minął mi nadzwyczaj spokojnie, jedyne co mnie zaniepokoiło to to, że tuż po wylądowaniu dostałam smsa od Alexa. Nie powiem, że nie, ale lekko się zdziwiłam. Myślałam, że wszystko co wydarzyło się między nami poszło w zapomnienie. Niestety wiadomość wskazywała na coś zupełnie innego, bo chyba za przypadkową osobą się nie tęskni. Muszę przyznać, że lekkie uczucie tęsknoty nie jest mi obce. Nie wiem jakim sposobem, ale poczułam jakąś więź między mną a Alexem. To była szybka znajomość, ale teraz jestem w stu procentach pewna, że nie chcę zrywać z nim kontaktu.
Nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła sobie krzywdy. Zabierając walizkę z taśmy szarpnęłam za rączkę i uderzyłam się nią w nos, który natychmiast zaczął krwawić. Usiadłam na zimnej posadzce i przyłożyłam chusteczkę. Dzięki Bogunikt tego nie widział, bo chyba spaliłabym się ze wstydu. Weszłam do łazienki i przemyłam zakrwawiona twarz, związałam włosy w kucyk i zmyłam pozostałości po tuszu do rzęs. Złapałam pierwszą lepszą taksówkę i wydukałam adres płacąc z góry za przejazd.
- Pani to przypadkiem nie siostra tego piosenkarza z Avenged Sevenfold? - zapytał po chwili taksówkarz. Od dłuższego czasu czułam na sobie jego wzrok, ale myślałam, że to kolejny zbok, więc olałam jego chore fantazje i starałam się nie przejmować tym, że patrzył na moje cycki.
- Zgadza się – kiwnęłam głową
 - Super - muszę przyznać, że odrobinę zdziwiłam się jego reakcją. Pokręciłam głową i wróciłam do dalszych rozmyślań.
- A mogłaby mi pani załatwić autograf Synystera Gatesa? - kogo do cholery? Kto to jest Synyster Gates? Zrobiłam wielkie oczy i popatrzyłam na taksówkarza jak na idiotę
- Kogo przepraszam? - spytałam unosząc brew
- Głównego gitarzysty zespołu, to pani go nie zna? - chyba był lekko zdziwiony
 - Szczerze powiedziawszy to nie wiedziałam, że ma jakiś pseudonim sceniczny
- Oj nie tylko on ma - zaśmiał się - To co załatwi pani?
- Człowieku jak chcesz jego autograf to idź do niego a nie do mnie. Nie mam z nim żadnego kontaktu - warknęłam. Dlaczego zawsze to ja mam takiego pecha, że przyczepiają się do mnie tacy debile?
- A to prawda że niedawno się zaręczył? - no nie... może zaraz mnie jeszcze spyta o jego życie intymne. Co go to interesuje?
- Mógłby mi pan dać spokój? - spytałam już lekko wkurwiona. Ma szczęście, że do końca jazdy nie otworzył ust, bo chyba bym zjechała jak psa, przysięgam.
Wysiadłam przed domem, chociaż wcale nie chciałam tutaj być, wołałabym siedzieć w Londynie przez resztę mojego życia. Przed domem zauważyłam tylko swój samochód, być może, że nikogo nie ma. Właściwie to lepiej dla mnie. Wtachałam walizę do przedpokoju i od razu poczułam, że nie jestem sama. Damskie, mdłe perfumy roznosiły się po całym domu. Myślałam, że wyrzygam całe dwa cukierki, które udało mi się dzisiaj wepchnąć do ust.
- Matt?! - krzyknęłam
- Rose? To ty? - jego zdziwiony głos dochodził z góry.
- No ja, chyba, że ktoś inny ma klucze do naszego domu - prychnęłam.
Matt zbiegł szybko na dół i przepasany jedynie ręcznikiem rzucił się na mnie i ścisnął mnie mocno, aż przez chwilę nie mogłam oddychać.
- Czuje, że ktoś zaburza moją przestrzeń - zaczęłam obwąchiwać powietrze i przy okazji jego szyję.
- Ja jestem twoja przestrzenią? - zaśmiał się
- No chyba ze mną mieszkasz, więc w jakimś stopniu tak. Ale głownie chodzi mi o twoje panienki - pokazałam mu język
- Musisz się przyzwyczaić, że teraz jestem gwiazdą rocka - znalazł sie, teraz pewnie codziennie będzie sobie sprowadzał nowe panienki.
- Jak mi któraś z nich dotknie klamki od mojej sypialni to najpierw zabije ją, a potem ciebie - zaśmiałam się, żeby nie wziął tego na poważnie.
- Ale jesteś śmieszna... - prychnął
- Matt... - ugryzłam się w wargę. Spojrzał na mnie pytająco i uśmiechnął się eksponując swoje urocze dołeczki - Brian i Irmina... Oni tak na serio? - zapytałam niepewnie. Bałam sie jego odpowiedzi.
- Obawiam sie, że tak - usłyszałam lekkie zwątpienie w jego głosie. Nie odpowiedziałam. Wzięłam walizkę i rozpakowałam z niej rzeczy na dywan. Posegregowałam je i oddzieliłam brudne ubrania od czystych.
- Rose ja wiem, że to może być dla ciebie nie zrozumiałe, ale oni się kochają - Matt wszedł po chwili do salonu, był w pełni ubrany, a w rękach trzymał stos brudnych talerzy
- Przecież ja nic nie mówię, nie będę im odbierała szczęścia. Dziwi mnie to, że zakochali się w sobie, chociaż kiedyś nie wyszło im w związku
- Tylko, że… oni są ze sobą od tamtego czasu – powiedział patrząc na dywan. Że co panie Sanders?! Jak to są razem od tamtego czasu? O czym ja nie wiem? Jak zwykle o wszystkim dowiaduje się na końcu.
- To jest jakieś pierdolone reality show? - pisnęłam po czym wybiegłam z domu zabierając po drodze torbę i kluczyki do samochodu. Pojechałam prosto do szpitala. Wiem, że jestem zbyt wybuchowa i nie powinnam prowadzić w takim stanie, ale kompletnie nie wiem co się ze mną dzieje. Dlaczego tak reaguje na to wszystko? Może po prostu boję się że Brian skrzywdzić Irminę, w końcu on może zrobić wszystko, jest nieobliczalny. Wbiegłam do sali w której znajdował się Zacky. Tak słodko drzemał, że nie miałam serca go budzić, więc usiadłam przy jego łóżku i chwyciłam go za dłoń. Ochłonęłam trochę. Jak się okazało wcale nie spał, bo gdy tylko pociągnęłam nosem otworzył oczy i uśmiechnął się delikatnie.
- Cześć kochanie - ścisnęło mnie w żołądku, gdy to powiedział. Czułam się tak nie fair w stosunku do niego, czym on sobie na to wszystko zasłużył?
- Cześć - wyszeptałam i złożyłam mu całusa na czole
- Coś się stało? - zapytał jakby wyczuł że jestem lekko zestresowana
- Jak się czujesz? - zmieniłam temat na trochę luźniejszy, nie chciałam rozmawiać z nim na uciążliwe dla mnie tematy
- Bywało lepiej. Czuje się jakby zaatakował mnie kac morderca - zaśmiał się, dobrze, że chociaż dobry humor go nie opuszcza.
- Zacky... - westchnęłam - Wyjdziesz z tego, wierzę w ciebie – wymusiłam uśmiech  i spojrzałam na niego czule. Czuję w nim braterska więź, niestety chyba to jest za mało, żeby ciągnąć to dłużej, żyć w kłamstwie. Chyba wystarczająco już namieszałam
- Czemu jesteś tego taka pewna?
- Chcę w to wierzyć
- Rose nie musisz się okłamywać, robiąc to przy okazji kłamiesz i mnie
- O czym ty mówisz? - spytałam chyba nie wierząc jaki temat został poruszony
- No przecież widzę co jest grane. Ostatnio Brian poruszył ten temat. Powiedział mi wszystko - popatrzyłam na niego jak na idiotę. Przy okazji miałam chęć zajebać Briana za wtrącanie się w nieswoje sprawy.
- Po co on się wtrąca w nasz związek!? - wrzasnęłam.
- Po prostu powiedz wszystko co masz mi do powiedzenia
- Kocham cię... ale jak brata. Nie miej mi tego za złe. Proszę - wyszeptałam po chwili chwytając jego rękę - Załatwiłam dla ciebie pieniądze na operację - Zacky popatrzył na mnie z niedowierzaniem
- Jak to załatwiłaś? - popatrzyłam mu prosto w oczy. Nie chciałam go okłamywać, ale w tym przypadku nie miałam innego wyjścia, chociaż nie... Mogłam nie mówić nic. I tak właśnie zrobiłam, pokręciłam jedynie głową i wyszłam bez słowa.
- Rose! - krzyknął. Zignorowałam go, może dlatego, że w środku aż się we mnie gotowało. Wsiadłam do samochodu i skierowałam się prosto do domu Hanerów. Wkurwiona zaciskałam pięści na kierownicy i nie zważając na przepisy gnałam sto osiemdziesiąt.
- Kurwa ty pieprzony gnoju! – wysiadając krzyknęłam widząc Briana w progu drzwi.
- To do mnie? - zapytał zdezorientowany, a we aż mnie buzowało. O mały włos nie wzięłam kamienia i nie rzuciłam mu w ten pusty łeb
- A stoi tu ktoś inny? - wrzasnęłam - Co nagadałeś Zackiemu?
- Powiedziałem prawdę, nie będziesz go okłamywać, on i tak ma już przejebane - chyba go zaraz jebnę
- Masz Irminę to się nią zajmij a mnie i jego zostaw w spokoju - moje wkurwienie przeszło wszelkie granice
- Jak ciebie nie było to wszyscy mieliśmy spokój - zabolało, cholernie zabolało. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam z piskiem opon. Ledwo powstrzymałam płacz, czułam jak moje policzki płoną. Żaden sukinsyn nie będzie mnie poniżał w taki sposób, co on sobie wyobraża? Z nerwów wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Matta. Nie odebrał. Z całego zdenerwowania nie zauważyłam, że światła zmieniły się na czerwone i uderzyłam w auto, które stało naprzeciwko.
Pamiętam tylko dźwięk karetki i białe światła nad głową, następnie tylko dźwięk respiratora. Umarłam, czy nadal trzymam się przy życiu? Trudno mi stwierdzić.
- Tylko rodzina może wejść - usłyszałam spod drzwi
- Ale ja jestem kimś więcej niż rodzina.
- Nie.
- Proszę wziąć to i wpuścić mnie do środka - kobieta zamilkła, a ja usłyszałam jak czyjeś kroki zbliżają się do mojego łóżka.
- Rose... - usłyszałam po czym poczułam ciepło na dłoni. Otworzyłam lekko oczy i ujrzałam Alexa. Musiał przyjechać chyba z jakiegoś spotkania, bo miał na sobie garnitur.
- Boże maleńka, nic ci się nie stało - schylił się nade mną i pocałował mnie w... usta. Wywołał u mnie lekki szok, ale odwzajemniłam jego pocałunek.
- Skąd ty... Jak? - zapytałam praktycznie ledwo słyszalnie.
- Stawiam, że dzwonili do wszystkich ulubionych kontaktów, które masz ustawione w telefonie - zaśmiał się. No tak, ale jakoś nikt inny się nie stawił oprócz niego. Nawet Matt.
- To dlaczego tylko ty przyjechałeś?
- Wszyscy byli wczoraj, ale spałaś - wczoraj? Jak to wczoraj, co on pieprzy?
- To ile ja tu leżę? - spytałam zdziwiona
- No… od wczoraj? - uniósł brew - Od razu jak tylko przywieźli cie do szpitala pielęgniarka zadzwoniła na wszystkie kontakty, które miałaś w ulubionych. Ja wczoraj nie wszedłem, nawet nikt mnie nie zauważył, domyślam się że to dla ciebie dobra nowina - wzruszyłam ramionami, czy taka dobra to nie byłabym pewna.
- Zdenerwowałam się przed wypadkiem - zmarszczyłam brwi
- Coś się stało? – zapytał i ujął moją dłoń. Westchnęłam i wtuliłam głowę w poduszkę - Nie chce cię tym zadręczać
- Chętnie wysłucham, mam dużo czasu - uśmiechnął się i założył mi kosmyk włosów za ucho. Opowiedziałam mu całą sytuację sprzed wypadku, spodziewałam się obojętności z jego strony, jakie było moje zdziwienie, gdy zareagował zupełnie inaczej
- Ale jakim cudem oni ponownie się zeszli, skoro Brian powiedział że nie kocha Irminy? - spytał zdezorientowany
- Pytaj się mnie, a ja ciebie
- Rose, wybacz, ale ciebie ewidentnie coś dręczy - gdybyś wiedział człowieku co jest powodem moich zmartwień... Wszystko nie idzie po mojej myśli
- Wszystko czasami idzie za daleko, nie umiem sobie z tym poradzić
- Poradzić z czym? - zapytała Irmina wchodząc do sali
- Cześć - uśmiechnęłam sie - Irmina to jest Alex - podała mu rękę i przedstawili się sobie nawzajem
- Wiesz co, może ja już pójdę - pocałował mnie w policzek - A i zapomniałbym, to dla ciebie - uśmiechnął się i wręczył mi małe pudełeczko. Włożyłam je do szafki obok łóżka i przytuliłam Irminę
- Wiem że byłaś wczoraj u Briana - powiedziała że smutkiem
- Irmina... Ja się martwię - spojrzałam na nią z troską
- Ja wiem, ale jestem już dorosła, czas się ustatkować, w końcu urodzić dziecko. Czuje że Brian to ten jedyny. Kocham go - złapała mnie za rękę. Cieszyłam się że wszystko poszło po jej myśli, miałam jednak pewne obawy
- Nie boisz się że Brian jako świeża gwiazda rocka nie będzie robił scen? - spytałam obojętnie
- Wierzę mu, wiem że mnie kocha i nie zrobi niczego głupiego. Wiesz? Zakochałam się w nim po uszy - zachichotała - A teraz, gdy obciął sobie włosy wygląda jeszcze bardziej seksownie
- Wygląda jakby piorun go jebnął - prychnęłam
- Oj, po prostu nie patrz na niego ze strony wyglądu tylko charakteru. On potrafi być czuły, zabawny i romantyczny - zaraz chyba puszczę pawia, teraz pewnie zacznie o nim gadać jak szalona nastolatka, która zauroczyła się w pierwszym lepszym frajerze.
- Irmina jak Boga kocham... Nie pierdol - rzuciłam prosto z mostu - Głodna jestem - przytrzymałam się za brzuch i w tym samym momencie zaburczało mi w nim głośno. - Przyniosłam jakieś przekąski - zaczęła wyciągać z torby plastikowe pudelka - Mam twoje ulubione ogórki kiszone - uśmiechnęła się
- A masz bułki?
- Mam - wyjęła siatkę z zakupami i podała mi bułkę. Wyciągnęła także śmietanę i tutaj nieźle się zdziwiłam.
- Będziesz to jadła z ogórkami? - otworzyłam szeroko oczy
- Mam ogromny apetyt, a jak się jest w ciąży to jeszcze takie dziwactwa czasem do głowy przychodzą - że co kurwa? W jakiej ciąży - Chyba się wygadałam - zasłoniła sobie usta dłonią - Chyba powinnam już iść
- z Brianem? - spytałam cicho, poczułam jakby ktoś wymierzył mi siarczysty cios w policzek, albo brzuch, bo zachciało mi się wymiotować.
- Nie wiem, chyba tak - odpowiedziała cicho. Nie wie z kim ma dziecko? Ja myślałam że ona prowadzi normalne życie, a nie puszcza się na lewo i prawo
- On wie? – spytałam
 - Wie. Dlatego postanowiliśmy się pobrać. - no kurwa niezłe jaja się dzieją.
- Co ty masz za uchem? - spytałam, gdy dostrzegłam mały tatuaż
- To siódemka rzymska, Brian ma taką samą - uśmiechnęła się szeroko, a ja momentalnie zapragnęłam, żeby wyszła. Nie miałam ochoty spędzać z nią więcej czasu. Spodziewałam się jeszcze wizyty Matta. Na nikogo więcej nie liczyłam. Nie pomyliłam się zbytnio, bo Matt odwiedził mnie zaraz po tym jak wyszła Irmina. Razem z nim wszedł Jimmy.
- Boże Rose - oboje wpadli do pokoju i przytulili się do mnie.
- Żyję, nic mi nie jest - uśmiechnęłam sie - Rano miałam tylko lekkie nudności, ale teraz wszystko jest w porządku
- Nawet nie masz pojęcia jakiego stracha nam wszystkim napędziłaś - Matt pogłaskał mnie po policzku. Od razu przypomniała mi się podobną sytuacja z Brianem. Było mi trochę przykro, że nie przyjechał mnie odwiedzić. Cały czas miałam nadzieję że jednak przejdzie przez drzwi. Jednak nie dziwię się mu że do mnie nie przyjechał, akcja przed wypadkiem była dość... .
- Idę do automatu po kawę - powiedział Matt.
- Zostawiam was na chwilę samych, Jimmy tylko jej w sobie nie rozkochaj - zaśmiał się
Gdy wyszedł za drzwi Jimmy od razu usiadł na moje łóżko.
- Rose co się dzieje? Czemu jesteś taka zasmucona? - ohh Jimmy gdybym to wiedziała - Przejmujesz się zaręczynami Briana i Irminy?
- Ja tego po prostu nie rozumiem.
- Słuchaj nikt ci nie powie tego tak dokładnie jak Brian - a co jeżeli ją nie chce z nim rozmawiać? Ciekawe czy wziął to pod uwagę
- Nie dzwon do niego
- Nie muszę. Czuwa na korytarzu od wczoraj. Nie wyszedł stąd ani na minutę - Nie wiedząc czemu cala obawa i smutek zeszły, a serce podskoczyło mi do gardła.
- Pogadaj z nim. Może przestaniecie się na siebie boczyć. Bo tylko wy tak drzecie że sobą koty - zaśmiał się i potargał mnie za policzek. Rozśmieszył mnie ten gest. Taki jest Jimmy, mój kochany Jimmy
- Gdzie jest Johnny? - spytałam, gdy wychodził
- A jak ci powiem coś w tajemnicy to nie wypaplasz?
- Ja? Choćby skały srały to zatrzymam to w tajemnicy
- Poznał jakąś fajna laskę - uśmiechnął się i puścił do mnie oczko. Za niedługo cały zespół będzie się żenił. Bałam się spotkania z Brianem. Bałam się że wybuchnie kolejna kłótnia, która skończy się jak zawsze... Chciałabym załapać z nim jakiś kontakt, bo tylko on jest do mnie sceptycznie nastawiony.
- Boję się Jimmy - powiedziałam, ale gdy popatrzyłam w stronę drzwi nie on stał przy wejściu. Brian patrzył na mnie pustym, niezrozumiałym wzrokiem. Kurwa, ten człowiek jest dla mnie chodząca, jebana zagadką.
- Cześć - burknął. I to wszystko? Chciałam żeby powiedział coś więcej. Proszę powiedz coś więcej.
- Cześć - odpowiedziałam obojętnie
- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz - chyba to zdanie było dla niego bardzo trudne do wypowiedzenia, bo zająknął się raz czy dwa.
- Lepiej. Słuchaj chciałam cię przeprosić za ta sytuacje... - przezwyciężyłam stres. Brian popatrzył na mnie zdziwiony i uśmiechnął się delikatnie. Prawdę mówiąc pierwszy raz widziałam jego uśmiech, chociaż nie mam pewności, że był szczery.
- To miłe z twojej strony i proszę cię, nie bierz na poważnie tego co wtedy powiedziałem, to wszystko przez nerwy - pokiwałam głową na wyraz zrozumienia. Chciałam wypytać go o całe wydarzenie z Irmina, ale nie miałam odwagi. Nie chciałam żeby pomyślał, że jestem wścibska czy coś w tym rodzaju.
- Rose, chciałbym ci coś powiedzieć - wyprostowałam się na łóżku i zaczęłam uważnie słuchać - Co do twojego porwania... - momentalnie opadłam z jakichkolwiek sił. Nie chciałam o tym słuchać - Chyba powinnaś skontaktować się z twoją matką - popatrzyłam na niego pytająco
- Czemu dowiaduje się tego od ciebie a nie od Matta? - popatrzył na mnie, wydawał się niewzruszony, jakby spodziewał się takiego pytania
- Uznał że tak będzie dla ciebie lepiej, po prostu on nie czuje się na siłach żeby mówić o twoim porwaniu - kto by pomyślał? Matt to taki wielki facet, a wrażliwszy niż kobieta.
- A co ma moja matka do porwania? - spytałam zdezorientowana
- Chciałbym to wiedzieć, uwierz mi - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nic z tego nie rozumiem.
- Matt też niczego nie wie?
- O niczym mi nie powiedział. Gdyby tak było byłbym bardziej poinformowany.
- Dziękuję ci że chociaż takiej informacji mi udzieliłeś - uśmiechnęłam sie mimowolnie i usiadłam na brzegu łóżka
- Poczekaj, pomogę ci - podszedł do mnie i chwycił mnie za ramię i łokieć
- Nie trzeba, sama sobie poradzę, mam tylko kilka siniaków, to nic poważnego. Jestem tutaj tylko na obserwacji
- Lepiej zabezpieczać niż leczyć - puścił do mnie oczko. Otworzyłam szeroko oczy i uśmiechnęłam się do siebie w myślach. Poszłam do toalety. Przy okazji umyłam zęby i rozczesałam włosy. Gdy układałam z nich pleciony warkocz Brian wszedł do łazienki, nawet nie zapukał. Zamknął za sobą drzwi i przywarł do mnie całym swoim ciężarem. Oparłam się o umywalkę i zdezorientowana prawie się wywróciłam. Brian jednak przytrzymał mnie swoimi umięśnionymi ramionami na naparł swoimi ustami na moje. Byłam w szoku. Złożył mocny pocałunek na moich wargach, jednak nie odwzajemniłam go. Bałam się, byłam przerażona, poniekąd chciałam tego, ale z drugiej strony miałam pełno wątpliwości co do niego.
- Przepraszam, nie powinienem. Pójdę już - powiedział szybko odsuwając się ode mnie.

- Poczekaj - złapałam go za ramie, jednak był szybszy i mocniejszy. Wyszedł z łazienki, a ja mimowolnie usiadłam na toalecie. Zakręciło mi się w głowie. Chyba od nadmiaru wrażeń.