Ok, dzisiaj będzie trochę Bri. Trzeba się szykować przed trasą :)
O niczym nie powinnam mu mówić. Ale
może dzięki temu, że wyleję swoje żale i opowiem komuś co kiedyś się stało będę
lepiej się czuła… Sama już nie wiem. Nie chcę upokarzać siebie i przy okazji
Briana. Otarłam łzy, które ciężko opadały na moje policzki i pociągnęłam nosem.
-
Jimmy nie jestem pewna czy chcę żebyś wiedział o tym wszystkim – wyszeptałam
-
Powiedz to co uważasz za słuszne. Ja wysłucham i postaram się pomóc. Jednak
uważam, że lepiej będzie jeżeli komuś o tym powiesz – pogłaskał mnie po
policzku. To od razu dodało mi otuchy.
-
Wiesz jak to jest jak ma się te czternaście lat. Nie dorosło się do poważnych
związków, próbuje się nowych doświadczeń i nie można dogadać się z nikim we
własnym środowisku. Wtedy, kiedy byłam w tym okresie poznałam Briana. Imponował
mi, bo nie zachowywał się jak inni chłopcy z jego wieku. Był łobuzem, zawsze
miał przy sobie mnóstwo dziewczyn i niczego się nie bał. Takie dziewczyny jak
ja wtedy, nieśmiałe szare myszki nie miały szans u takiego chłopaka. Pogodziłam
się z tym i uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę taka jak inni by chcieli.
Jednak pewnego dnia wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Poszłam do mojej
znajomej na imprezę urodzinową. Lał się tam alkohol, a narkotyki były na wyciągnięcie
ręki. Był tam też Brian – przytuliłam się do Jimmiego – Moja najbliższa
koleżanka namawiała mnie, żebym spróbowała piwa. Zrobiłam to. Przyznam
szczerze, że było obrzydliwe, ale zaczynało mi się to podobać. Ten fajny stan,
kiedy nie jesteś trzeźwy sprawił, że wyszłam spod przykrycia i już nie byłam
taka nieśmiała. Alkohol zrobił swoje, a ja zatraciłam się w zabawie. Potem
wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Brian przyniósł woreczek z jakimś
białym proszkiem… I to była najgłupsza rzecz, którą wtedy zrobiłam. Wyobrażasz
sobie? Miałam czternaście lat! – westchnęłam – Najgorsze było dopiero potem…
Jak Brian wziął mnie do osobnego pokoju. Czekała tam jakaś dziewczyna, która po
naszym przyjściu od razu zaczęła się rozbierać. Potem zaczęła rozbierać Briana.
A Brian mnie. Byłam bezwładna. Chciał wykorzystać to, że nie byłam w pełni
świadoma. Na koniec tego wszystkiego podał mi drinka. Nie myślałam wtedy o
zagrożeniu, więc go wypiłam. Jak się potem okazało w środku była tabletka
gwałtu. Dzięki Bogu już nie wiem kto zabrał mnie stamtąd, bo nie wiem czy wtedy
nie straciłabym z nim dziewictwa – pociągnęłam nosem i jeszcze bardziej
wtuliłam się w Jimmiego.
-
Mała – pogłaskał mnie po głowie – Brian ci to zrobił? Dlatego teraz go…
-
Ja po prostu nie mogę z nim żyć pod jednym dachem, rozumiesz? Cały czas
przypomina mi się ten jego wzrok, gdy… chciał to zrobić. Nie wiem co by się stało,
gdyby ktoś nie zabrał mnie z tamtego pokoju. Boję się teraz jechać z wami w
trasę. Między innymi przez tą sytuację – popatrzyłam mu w oczy
-
Rosie, przecież nie będziesz sama z Brianem. Ja o to zadbam. Będziesz piła
tylko ze mną – zaśmiał się – Swoją drogą to nie myślałem, że z Briana taki
skurwiel, żeby wykorzystywać dziewczynki
-
Jimmy to było jak wszyscy mieliście po siedemnaście lat
-
No i co z tego? To już wkraczanie w dorosłość. On powinien odróżnić złe od
dobrego. Z resztą nawet teraz, gdy ma te dwadzieścia trzy lata czasami się
gubi. Wszedł teraz w trans i nie potrafi z niego wyjść
-
Trans? – zapytałam ciekawa
-
Słuchaj on ćpa na potęgę. Nikt z nas nie potrafi go z tego wyciągnąć – wziął głęboki
wdech – On za niedługo zaćpa się na śmierć. A tego nie chcemy.
-
Z pewnością. Przecież to wasz najlepszy gitarzysta – westchnęłam
-
I najlepszy przyjaciel… Rose, daj mu szansę. On naprawdę nie chce dla ciebie
źle. Rozmawiałem z nim o tej sytuacji, ale nigdy nie chciał mi powiedzieć co
tak naprawdę jest powodem waszej sprzeczki.
-
Jimmy ja nie umiem się przełamać. Po prostu, gdy go widzę… nie potrafię
dostrzec w nim nic pozytywnego. Cały czas mam przed oczami tą sytuację
-
Słuchaj to było bardzo dawno temu. Czas leczy rany. To, że byłaś w nim
zakochana to nic nie znaczy. On się zmienił – złapał mnie za dłoń
-
Kurwa boję się, że w trasie znowu będzie mnie namawiał do tego… - zawahałam się
-
Mówiłem ci, że nie dam ci zrobić nic głupiego. Pamiętaj – wstał z kanapy i
wziął jeden bęben – Proszę cię.. zrób to dla mnie. Daj mu jeszcze jedną szansę.
On nie jest szczęśliwy – popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i poszedł.
Co
ja mam teraz zrobić? Jak mam postąpić? Boję się kolejnych konsekwencji,
kolejnego zranienia. Wolę też mu zejść z drogi. On za niedługo będzie brał
ślub. Będzie chrzcił swoje dziecko. Mój telefon zawibrował. Wyjęłam go z
kieszeni i odczytałam wiadomość od Alexa.
Odezwij się proszę.
Nie
miałam ochoty mu odpisywać. Chciałam mieć teraz chwilę spokoju. Czasami męczyła
mnie jego namolność. Nie przeszkadzało mi to, że nie odzywał się do mnie przez
dłuższy czas. Nie tęsknię za nim. Nie jest mi teraz potrzebny do szczęścia.
Wyszłam ze studia i stanęłam przy
samochodzie Matta. Dałam mu znak, że jadę jego samochodem i ruszyłam w stronę
domu, ale nie swojego. Chciałam odwiedzić moją matkę i dowiedzieć się co ukrywa
w związku z moim porwaniem. Pewnie poniekąd ona maczała w tym swoje paluchy. Bo
niby kto inny od jakiegoś czasu mnie prześladuje? Dobrze, że Michelle i Aaron nie
będą mi już wadzić. Swoją drogą to ciekawi mnie jak trzyma się Valary. Jakoś
Matt ostatnimi czasy wcale o niej nie wspominał. Zaparkowałam samochód przy
podjeździe i bez pukania weszłam do środka.
-
Rose? Co ty tutaj robisz? – spytała moja matka, gdy weszłam do środka.
-
To chyba ty mi powinnaś coś wyjaśnić, a nie ja tobie – krzyknęłam podpierając
się pod boki.
-
Uspokój się – powiedziała łagodnym tonem
-
Nie uspokajaj mnie, bo dobrze wiesz, że to nic nie da. Przyjechałam tutaj tylko
po to, żebyś wyjaśniła mi po co była ta cała szopka z przetrzymywaniem mnie i
Zackiego w piwnicy – warknęłam
-
To wszystko było dla twojego dobra – wyszeptała. Widziałam, że łzy cisnęły jej
się do oczu. Nie złamałam się.
-
Aha, czyli to też było dla mojego dobra? – pokazałam jej wypalony kawałek skóry
na obojczyku
-
Prosiłam, żeby nie zrobili ci krzywdy
-
Te twoje tłumaczenia są tak żałosne, że aż śmieszne! Czy ty siebie słyszysz?!
Głodowałam przez ponad tydzień. Zacky prawie umierał. Miał pełno krwiaków,
połamane koćsi, wstrząs, a ty mówisz, że to dla mojego dobra?! Może to miało
mnie czegoś nauczyć?! To że wychowywałam się bez ojca to nie znaczy, że w taki
sposób trzeba uczyć mnie jak żyć – krzyknęłam
-
Córeczko…
-
Nie chcę cie znać! Nie odwiedziłaś mnie nawet jak byłam w szpitalu po tym
wszystkim. Taka z ciebie matka?! Jeżeli tak to ja dziękuję…
-
Daj mi to wszystko wytłumaczyć – chciała dotknąć mnie w ramię, ale szybko je
cofnęłam. Nie chciałam mieć z nią nawet najmniejszego kontaktu.
-
Czekam … - założyłam ręce na piersi
-
Wiem co zrobiliście z waszym ojczymem… Wszystko było łatwo rozgryźć. Jednak
byliście mali i nie rozumieliście co to znaczy śmierć… On jednak nie zmarł na
tym mrozie. Zmarł w szpitalu. Zaczął się dusić, ale mało brakowało, aby zamarzł
na dworze.
-
Ach tak? I w taki sposób chciałaś mnie ukarać?
Nie
odpowiedziała. Wbiła wzrok w podłogę i zacisnęła zęby.
-
Twoje milczenie jest bardzo wymowne. Mogłabym sie tego spodziewać –
powiedziałam spokojnym głosem i wyszłam. We mnie aż krzyczało ze złości. Miałam
ochotę czymś rzucić, ale się powstrzymałam. Weszłam do samochodu i usiadłam za
kierownicę. Dopiero wtedy wybuchnęłam płaczem. Jak mogła mi to zrobić? Własna
matka… I to jeszcze w taki sposób. Przecież tak nie traktuje się własnych
dzieci… Nie powierza się ich w ręce psychopatów. Tylko co w tym wszystkim
zawinił Zacky? Może on był ich przynętą? Nie wiem, poddaję się… Wszystko mnie
przerosło, wymknęło się spod kontroli. Podjechałam samochodem do miejsca, w
którym siedziałam, żeby się wyciszyć. Był to piękny prywatny ogród. Był
własnością miłej starszej kobiety, która pozwalała mi w nim przesiadywać.
Czasami przynosiła mi coś słodkiego. Do ogrodu wiodą ogromne kamienne schody,
przed którymi właśnie stałam. Po bokach posadzone były drzewa, które tworzyły
dach nad schodami. Weszłam do ogromnego ogrodu. Podążyłam w stronę małego oczka
wodnego. Nachyliłam się nad nim i ręką dotknęłam wody. Była taka przyjemna…
Najchętniej wskoczyłabym do niej i zapomniała o wszystkich problemach.
Podeszłam do altanki, w której byłam częstym gościem. Zauważyłam, że ktoś
siedzi w środku, ale postanowiłam wejść. Jakie było moje zdziwienie, gdy na
ławce zobaczyłam Briana.
-
Co ty tutaj robisz? – spytałam zdezorientowana.
Co
jak co ale jego bym się tutaj w ogóle nie spodziewała. Trzymał coś na kolanach.
Wyglądało to jak mały album ze zdjęciami.
-
Rose? – spytał zdziwiony
-
No ja…? – spytałam ironicznie
-
Wybacz. Nie wiedziałem, że tutaj bywasz. Może ja już pójdę – wstał i wziął
kurtkę.
-
Nie, poczekaj – chwyciłam go za ramię. Spojrzał na moją rękę i usiadł –
Chciałabym… cię przeprosić za moje zachowanie. Podobno czas leczy rany, ale sam
wiesz co się wydarzyło, ja o tym nie potrafię tak po prostu zapomnieć –
popatrzyłam na niego z trudem powstrzymując łzy.
-
To chyba nie ty powinnaś przepraszać tylko ja. Zachowałem się wtedy jak dupek…
Z resztą do tej pory tak się zachowuję – westchnął – Przepraszam. Nie myślałem
wtedy co robię. Wtedy w łazience…
-
No już dobrze – powiedziałam cicho – Nie tłumacz się. Nie musisz.
Popatrzył
na mnie dziękującym wzrokiem
-
Długo tu siedzisz? – zapytałam
-
Odkąd wyszedłem ze studia.
-
Byłam u mojej matki – westchnęłam
Właściwie
to nie wiem po co mu to mówię… Chcę zagłuszyć niezręczną ciszę.
-
Coś się wyjaśniło?
-
Właściwie to tylko to, że całe porwanie stało po jej stronie. Ona była
wszystkiemu winna
-
Też tak przypuszczałem…
-
Co trzymasz? Jeżeli mogę zapytać – popatrzyłam na album
-
Album, w którym są zdjęcia mojej rodziny… Rodziny, a nie rodzeństwa i ojca z
macochą – wyciągnął w moją stronę rękę z albumem
-
Przesiaduję tutaj odkąd moi rodzice się rozwiedli. To był dla mnie cios. Do
teraz nie umiem się z tym pogodzić, ale poniekąd sam ich rozumiem. Sam znajduje
się w podobnej sytuacji.
-
To znaczy? – spytałam patrząc na zdjęcia.
-
Rose, ja tak naprawdę nie kocham Irminy. Od zawsze tak było
-
To ty? – zapytałam pokazując palcem na jego zdjęcie
-
Tak – uśmiechnął się – Miałem tutaj siedem lat
-
To dlaczego z nią jesteś i dlaczego się jej oświadczyłeś?
-
Mogę ci to powiedzieć, tylko obiecaj, że nie przekażesz tego dalej – popatrzył na
mnie proszącym wzrokiem
Przyłożyłam
rękę do serca i przygryzłam obie wargi.
-
Powiedziała mi, że albo się jej oświadczę, albo ona usunie ciążę.
Moje
serce mocniej zabiło. Jak to usunie ciążę? On jest normalna?!
-
Brian…
-
Ja chcę dziecka… ale nie z nią. Chciałbym je mieć kobietą, którą kocham.
-
To twoi rodzice? – pokazałam mu zdjęcie z przytulającą się parą.
-
Tak to moja mama, Jan i tata Brian.
-
Twój tata ma tak samo na imię jak ty? – zaśmiałam się
-
Tak, tylko on jest seniorem, a ja juniorem – uśmiechnął się
-
Źle cię oceniałam – popatrzyłam na niego przepraszająco
-
Słuchaj, ja wiem, że to co się stało zapada w pamięci, ale ja nic na to nie
poradzę. Chociażbym chciał nie potrafię cofnąć czasu – wzruszył ramionami.
Ciekawe
co by się stało, gdyby jednak go cofnął… Jaka byłaby między nami relacja. Nie
umiem się do niego przełamać, ale teraz wiem, że osądzałam go źle. Widziałam w
nim starego Briana, który nie potrafi się pohamować.
-
Jadę z wami w trasę
-
Wiem. Matt mi powiedział. Zgodziłem się, bo być może to poprawi relacje między
nami. Nie chciałbym, żeby zawsze było tak jak jest teraz.
-
Ja też nie – wszeptałam.
Nasze
twarze powoli zaczęły zbliżać się do siebie. On tak cholernie mnie przyciągał.
Nic nie umiałam na to poradzić. Przerwał nam jednak dźwięk mojego telefonu.
Ocknęliśmy się i zachowaliśmy bezpieczną odległość od siebie.
Wiadomość
od Alexa.
Kurwa Rose martwię się
o Ciebie odezwij się do cholery!