Odcinek 2

Usiadłam przed telewizorem i zaczęłam jeść posiłek, przeskakiwałam z kanału na kanał, aż w końcu trafiłam na serial kryminalny. Przyglądałam się temu wszystkiemu z zaciekawieniem, fascynował mnie świat przestępstw, odkrywania zagadek, demaskowanie sprawców. Jednak nie taki mam plan na przyszłość.
Ktoś wbiegł do domu. Spojrzałam za siebie i ujrzałam Briana rozglądającego się po domu. Zmarszczyłam brwi.
- Szukasz czegoś? – zapytałam odwracając głowę w stronę telewizora.
- Jesteś za mała żeby to zrozumieć – zdenerwował mnie tym stwierdzeniem.
- Zaraz ci przywalę, obiecuję – zacisnęłam pięści i za plecami usłyszałam chichot. – Tak cię to bawi? Bo mnie nie za bardzo i nie życzę sobie żebyś tak się do mnie zwracał – warknęłam
- To nie koncert życzeń maluszku – zaśmiał się. Wstałam z kanapy i uderzyłam go w głowę kapciem, którego zdjęłam ze stopy.
- Powaliło cię? – zasłonił sobie głowę rękami
- Chcesz więcej? – zaczęłam go okładać butem w każde możliwe miejsca
- Przestań, jesteś jakaś nienormalna
- Gdybym była nienormalna to zakneblowałabym cię w piwnicy, na krześle i torturowałabym wygrażając siekierą. Nie masz tak źle, więc masz mi powiedzieć czego szukasz w moim domu. – podparłam się pod boki.
- Pudełka Matta. Przestań się tak na mnie patrzeć – zaśmiałam się szyderczo. Poszłam do naszego pokoju, wyjęłam pudełko spod łóżka i zaniosłam je Hanerowi. Cały czas patrzyłam na jego ręce, gdy je otwierał, widziałam, że czuł się skrępowany. Miałam go w garści, mimo, że był starszy czasem zachowywał się jak przestraszony pięciolatek.
- Masz wszystko? – zauważyłam, że wyciągnął fajki i schował do kieszeni
- Myślę, że tak
- To wynoś się stąd. Nie chcę cie tutaj widzieć – jak on mi działa na nerwy. Jak widzę jego twarz to chcę ją obić, tak dla satysfakcji.
- Spokojnie, jesteś za agresywna – złapał mnie za nadgarstek. Wyrwałam się mu w natychmiastowym tempie.
- Spadaj Haner – syknęłam. Obserwowałam jak zmierza ku wyjściu. Pokazałam mu środkowy palec jak zamykał drzwi, ale chyba zauważył ten gest, bo poczułam jego spojrzenie na sobie.

- Rose, widziałam jak ciacho wychodziło od ciebie z domu – zapiszczała Irmina wbiegając do mojego domu. - Jakie ciacho? To jest chodzące skurwysyństwo – powiedziałam całkiem poważnym tonem
- Głupoty gadasz. Zobaczysz, to będzie kiedyś mój chłopak – wzięła ostatni kawałek kanapki i usiadła przed telewizorem
- Ty siebie słyszysz? On jest idiotą!
- Dla ciebie każdy facet to dupek i idiota – faktycznie tak jest, ale to dlatego, że mam złe wspomnienia z facetami mojej matki.
- Irmi, wiesz, że miałam trudne dzieciństwo
- Przestań zwalać wszystko na twoją przeszłość. Może w końcu warto wykorzystać parę chwil z tego nędznego życia. Siedzisz całymi dniami w domu, oglądasz telewizję, albo czytasz tą swoją książkę, którą znasz na pamięć. – może faktycznie ma racje? Moje życie jest aż tak nędzne, nie zauważyłam tego wcześniej
- Słuchaj, przeboleję każdego twojego faceta, ale mam nadzieję, że nie będzie nim żaden z tej ich popieprzonej bandy! Nienawidzę ich, działają mi na nerwy. – wzruszyła ramionami i nie odezwała się słowem
- Irmino Black! Czy ja o czymś nie wiem? – jej milczenie pozostawiało mi wiele do myślenia
- Co? – co za kłamczucha
- Nie udawaj, że nie słyszysz – zwinęłam się pod boki
- Ja i chłopak? Dobre sobie – prychnęła pocierając nos
- Ale kłamczucha! – rzuciłam się na nią i zaczęłam łaskotać.
- No dobra! Dobra! Przestań! – zaczęła się śmiać
- Powiesz? Czy mam cię torturować?
- Brian! Brian! – przestałam ją łaskotać i popatrzyłam na nią spode łba
- Nie! Tylko nie Haner! Irmina mówiłam ci, cholera jasna! On cię wykorzysta – krzyknęłam i wstałam szybko łapiąc się za czoło
- Spokojnie, ustaliłam z nim, że nie będziemy tego robić
- Kurwa! Ale ty nawet nie wiesz co jesteś w stanie zrobić po pijaku. On cię może zgwałcić, albo wykorzystać – poczułam jak do moich oczu napływają łzy, ale były one spowodowane tylko i wyłącznie zdenerwowaniem, które skumulowało się we mnie od chwili, gdy ten frajer wszedł do mnie do domu. Nie znoszę go z całego serca. Cały czas, gdy tylko przychodzi do Matta dogaduje mi w dziwny sposób, mam dość jego zagrywek.
- Cześć Rose! Jestem już! – usłyszałam głos Matta i szybko do niego podbiegłam wtulając się w jego tors.
- Coś się stało? – podniósł mnie do góry i zakręcił parę razy.
- Powiedz temu swojemu przygłupowi Brianowi, że ma się trzymać ode mnie z daleka, a przede wszystkim ma zostawić Irminę w spokoju! – wbiłam paznokcie w jego plecy
- Przestań, Haner jest dorosły, a Irmina na tyle odpowiedzialna, że na pewno nie da sobie zrobić krzywdy. – nie chciało mi się wierzyć w te jego słowa, wiem, że Irmina łatwo ulega facetom, dlatego muszę ją chronić.
- To dlatego robiłaś mi kazanie na temat mojego życia? – zwróciłam się do Irminy
- Nie wiedziałam jak inaczej ci to powiedzieć – pięknych rzeczy się tu dowiaduję!
- Super! – wyszłam z salonu i pobiegłam na górę. Rozwalić coś? Czy zadzwonić do tego dupka i zwyzywać go od najgorszych? W końcu zdecydowałam się, że zadzwonię do Jimmiego, który zjawił się u nas w domu po pięciu minutach od mojego telefonu, mieszka dwa domy dalej, więc nie było problemu. Słyszałam głosy na dole, a potem kroki na schodach. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się jak wszedł do pokoju.
- Co się dzieje, promyczku? – od kiedy on mnie tak nazywa? I coś tu jest nie tak, bo przestał mnie drażnić.
- Powiedz mi jak to możliwe, że tylko ty i Matt mnie nie denerwujecie? Cała ta wasza banda dupków działa mi na nerwy. – westchnęłam
- Zacky, Brian i Johnny to specyficzni goście. Nie mają zaufania do dziewczyn.
- No ale Johnny jest w tym samym wieku co ja i nie rozumiem jego zachowania wobec mnie
- On wychowuje się w innym środowisku niż ty, zadaje się z nami, a my nie dajemy mu dobrego przykładu. Po prostu przeszedł już swoje i nie da sobie nadepnąć na odcisk – on przeszedł swoje? To co ja mam powiedzieć?
- Jimmy, nie mów mi o czymś takim jak trudne dzieciństwo. Sama je przechodziłam i to nawet ciężej niż inni ludzie. Wiem o tym.
- Na pewno nie chcesz o tym rozmawiać – cholera, dobry jest. Przez te słowa chce mu o tym powiedzieć, ale wiem, że nie mogę, bo złamałabym moją przysięgę z Mattem.
- Nie chcę. Brian powiedział ci dlaczego jest z Irminą?
- On z nią nie jest. Mają układ, że Brian chce … - przerwał
- Co chce? – przeraziłam się, a serce podeszło mi do gardła
- Chce cię zdenerwować – jasne. Wyczuwam kłamstwo
- Powiedz mu, że te jego gierki mam w dupie. Niech trzyma się z dala od Irminy.
- On nie chce z nią być. Po prostu chce cię zdenerwować, bo za tobą nie przepada – jakie to prostackie – Ale ja czuję, że Irmina coś za bardzo wczuła siew ten przekręt.
- Jimmy, ona od samego początku kiedy go poznała chce z nim być
- To mamy problem
- Tak i teraz będę musiała leczyć to jej złamane serce
- I co? Powiesz jej, że Haner nie chce z nią być?
- Chyba najwidoczniej tak będzie najlepiej – westchnęłam i usłyszałam jak drzwi się uchylają
- Nie będziesz mi musiała o tym mówić. Sam mi to powiedział, bo przyszedł przed chwilą – zabolał mnie brzuch jak tylko Irmina stanęła w drzwiach, zobaczyłam, że na jej twarzy maluje się rozpacz pomieszana ze smutkiem. Mówiłam, byłam pewna, że tak się stanie.
- Ostrzegałam cię, cholera jasna! – krzyknęłam i przygryzłam język, żeby nie powiedzieć tego co samo chciało ze mnie wyjść. Byłam zdenerwowana, albo raczej wkurwiona na tego frajera. Jeszcze na dokładkę przyszedł Zacky i zaczął się ze mnie naśmiewać. Wybiegłam z domu i usiadłam na pierwszej lepszej ławce w parku. Nie znoszę świata, czuję się jak intruz. Cała byłam nabuzowana, szumiało mi w głowie i wszystko wskazywało na to, że zaraz zacznie padać. Świetnie. Zorientowałam się w czas, że mam klucze do garażu chłopaków. Szybko pobiegłam na miejsce i weszłam do środka, wiedziałam gdzie to jest, bo Matt tłumaczył mi drogę, z resztą nie trudno zauważyć drzwi od garażu na których napisane fluorescencyjną farbą są ksywki chłopaków. Najbardziej odznaczał się „REV” a może to ja nie zwracałam uwagi na inne napisy?
            Weszłam do środka i usiadłam przy konsoli. Rozejrzałam się wokół siebie. Mieli tutaj powywieszane plakaty różnych zespołów, z którymi byłam zżyta, na biurku zauważyłam logo jakiegoś nieznanego mi zespołu. Była to czaszka ze skrzydłami nietoperza. Obok niej leżała Biblia, a w niej zaznaczony fragment, który przedstawiał pomszczonego siedem razy. Nie wiedziałam, że chłopcy są tak religijni. Łza zakręciła mi się w oku, gdy zauważyłam ramkę ze swoim zdjęciem, moje serce zaczęło mocniej bić.
- Rose? Co ty tutaj robisz? – odwróciłam się i zauważyłam Johnnego. Jeszcze jego tu brakowało.
- Wychodzę – wstałam i wzięłam swoją kurtkę
- Przecież na dworze pada – dopiero teraz zauważyłam, że jest cały przemoczony
- Nie jestem z cukru – rzuciłam sucho i skierowałam się do wyjścia
- Poczekaj – chwycił mnie za rękę
- Czego chcesz?
- Przeprosić cię – co? Czy ja sienie przesłyszałam? On chce mnie przeprosić?
- Za co? – idiotyczne pytanie
- Nie chcę, żeby relacje między nami wyglądały .. tak jak wyglądają – co za „bogate” słownictwo 
- A jak według ciebie wyglądają?
- Po prostu mamy tyle samo lat, a ja widzę, że ty jedyna jesteś rozsądna. Nawet rozsądniejsza od Matta i chłopaków
- Nie chcę być niemiła, ale zachowujecie się jak banda niedojebów.
- Jesteś niemiła – zaśmiałam się w duchu. Nie mam powodów, żeby być miła
- Przyzwyczaj się, że mówię to co myślę – przynajmniej nie kłamię.
- To co? Będzie lepiej? – wyciągnął rękę w moją stronę. Popatrzyłam się na nią przez chwilę, moje myśli były sprzeczne, ale w końcu schowałam swoją dumę do kieszeni i wyciągnęłam rękę w jego stronę.    
- Poczekaj – chwycił mnie za rękę
- Czego chcesz?
- Przeprosić cię – co? Czy ja sienie przesłyszałam? On chce mnie przeprosić?
- Za co? – idiotyczne pytanie
- Nie chcę, żeby relacje między nami wyglądały .. tak jak wyglądają – co za „bogate” słownictwo 
- A jak według ciebie wyglądają?
- Po prostu mamy tyle samo lat, a ja widzę, że ty jedyna jesteś rozsądna. Nawet rozsądniejsza od Matta i chłopaków
- Nie chcę być niemiła, ale zachowujecie się jak banda niedojebów.
- Jesteś niemiła – zaśmiałam się w duchu. Nie mam powodów, żeby być miła
- Przyzwyczaj się, że mówię to co myślę – przynajmniej nie kłamię.
- To co? Będzie lepiej? – wyciągnął rękę w moją stronę. Popatrzyłam się na nią przez chwilę, moje myśli były sprzeczne, ale w końcu schowałam swoją dumę do kieszeni i wyciągnęłam rękę w jego stronę.    

Odcinek 1

Rok 1999, Portland

Był początek stycznia, ale na dworze nie było śladu śniegu, a minimalna temperatura, którą udało mi się zarejestrować sięgała ponad piętnaście stopni. Czytałam po raz setny moją ulubioną książkę kryminalną, której zakończenie znam na pamięć, ale jej fabuła jest tak ciekawa, że za każdym razem chętnie po nią sięgam. Dostałam ją cztery lata temu na urodziny od Matta. Tylko ja i on rozumiemy dlaczego książka znalazła swoje miejsce u mnie na półce. Przypomina mi dramatyczne dzieciństwo, ale także silną wolę, która towarzyszyła mi przez ten czas, gdy partner mojej mamy mieszkał z nami pod jednym dachem. Nie czułam się winna, a wręcz przeciwnie, uważam, że to on przyczynił się do swojej własnej śmierci.
            Czytałam właśnie mój ulubiony fragment, gdy do pokoju wpadł Matt. Nie możemy pozwolić sobie na wspaniałe warunki mieszkalne, dlatego dzielę pokój z bratem, ale nie przeszkadza mi to, bo można powiedzieć, że jesteśmy bratnimi duszami. Nasz pokój jest zachowany w ciemnej tonacji, a na ścianach wiszą plakaty zespołów rockowych, które obydwoje uwielbiamy.
- Rose, potrzebuje moje magiczne pudełko – zaśmiałam się. Swoim magicznym pudełkiem nazywał karton po mikrofalówce, w którym przechowywał oszczędności, butelki z alkoholem i od czasu do czasu papierosy.
- Jest tam gdzie zawsze – wskazałam przestrzeń pod jego łóżkiem. Podbiegł tam szybko i wyciągnął gruby plik banknotów. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- No co? Sprzedałem parę swoich rzeczy – pokazał mi język.
- Matt, to nie wygląda na parę drobiazgów – zeszłam z łóżka i włożyłam zakładkę pomiędzy strony – Nie okłamuj mnie – skrzyżowałam ręce na piersiach
- Rose, jesteś jeszcze młoda – wybełkotał pod nosem.
- Ty też jesteś młody i to nie jest pora, żebyś pakował się w kłopoty – wyrwałam mu banknoty z ręki i włożyłam do tylnej kieszeni spodni. Byłam pewna, że coś się święci, znam go tak dobrze jak własną kieszeń
- Nic się przed tobą nie ukryje – westchnął – To pieniądze Briana. Zabrał swojemu ojcu – odetchnęłam, bo byłam pewna, że zrobili coś o wiele gorszego. Chociaż i tak nie byłam do końca pewna, czy mówi prawdę.
- Matt, cholera. Masz mi powiedzieć prawdę – pociągnęłam go za nadgarstek
- Przecież ci powiedziałem prawdę. Brian ukradł te pieniądze z sejfu swojego ojca – wyciągnął dłoń w moją stronę, jestem pewna, że chciał ode mnie pieniądze.
- Ten Brian to jakiś skończony idiota? – nie przepadałam za jego bandą skończonych kretynów. Od samego początku jak tylko przeprowadziliśmy się do Portland wydawali mi się podejrzani. Całe cztery lata się z nimi użeram.
- Rose! Mamy szansę zaistnieć – złapał mnie za ramiona i lekko wstrząsnął – Zakładamy kapelę – uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek nosa
- Nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! – oderwałam wzrok od tych jego błagających oczu i odeszłam w kąt pokoju.
- Tak, Rose, właśnie tak, a teraz daj mi te pieniądze – podszedł do mnie i zaczął wyjmować mi banknoty z kieszeni.
- Frajer – wyszeptałam
- Coś mówiłaś? – wyczuwam drwinę w jego głosie
- Nie uważam, że to dobry pomysł. Jeszcze tylko wpakujecie się w kłopoty – padłam na łóżko i przytuliłam poduszkę do piersi
- Co ty tam możesz wiedzieć? – kopnął mnie lekko w kostkę
- Ała, ty głupi baranie! – wrzasnęłam i rzuciłam się na niego z pazurami
- Ty mała wredna gnido! Złaź ze mnie, albo pożałujesz! – zaczął się kręcić. Wie, że tego nie znoszę, bo zaraz robi mi się niedobrze, więc robi tak za każdym razem.
- Uważaj, bo mam paznokcie – wskoczyłam mu na plecy i uwiesiłam się jak małpa.
- Też mam – wystawił paznokcie w moją stronę.
- Ty głupku! Zabrałeś mi lakier do paznokci! – cisnęłam w niego poduszką
- Pożyczyłem – wystawił język
- Ale bez pytania! Ty złodzieju! – chciał uciec z pokoju, ale podstawiłam mu nogę i runął jak długi.
- Chyba mi złamałaś rękę – wystękał
- Chyba wygrałam – zabrałam mu pieniądze z ręki i włożyłam do szuflady, którą zamknęłam na klucz.
- Rose, ja mówię na serio – przewrócił się na plecy trzymając się za nadgarstek
- Matt, nawet mnie nie strasz – kucnęłam obok niego i dotknęłam delikatnie ręki. Jednym szybkim ruchem powalił mnie na ziemię i zaczął łaskotać. Wstał i podbiegł do szuflady
- Cholera! Oddawaj klucze mała frajerko – kucnął przy mnie i zaczął przeszukiwać moje kieszenie. Zaśmiałam sie szyderczo i rzuciłam kluczykiem w stertę niepotrzebnych rzeczy w kącie pokoju
- Ty. Nie. Żyjesz – tupnął nogą. Mimo tego, że miał już osiemnaście lat dalej zachowywał się jak małe dziecko. Lubiłam się z nim kłócić, bo zazwyczaj to ja wygrywałam.
- Co tu się dzieje? – mama weszła do pokoju. W jednej ręce trzymała ścierkę, a w drugiej wałek. Wyglądała komicznie. W jednej sekundzie popatrzyliśmy się na siebie z Mattem i wszyscy we trójkę wybuchnęliśmy śmiechem.
- Znowu jakieś kłótnie? Proszę się pogodzić i zachowywać tak jak na wasz wiek przystało – moja mama wyróżniała się między innymi rodzicielkami. Pomimo niskiego budżetu była zadbana, ale i humoru jej nie brakowało. Czasami wchodziła do pokoju jak burza i rozdzielała mnie i Matta.
- Błagam cię , daj mi te pieniądze, Rose ja ich naprawdę potrzebuję – powiedział szeptem, gdy mama wyszła z pokoju.
- Pod warunkiem, że powiesz mi na co je potrzebujesz
- Boże, jesteś ode mnie młodsza o trzy lata, a ja czuję się jakbym spowiadał się matce – zaśmiałam się. Faktycznie tak było, zazwyczaj to ja mówiłam mu co jest dobre, a co złe.
- Przejdź do rzeczy – dałam mu kuksańca w bok
- Chcemy wynająć sobie garaż, mamy sprzęt, co prawda jest dla amatorów, ale jak będziemy dawać koncerty to zarobimy sobie na nowy. – popatrzyłam na niego dość żenującym wzrokiem
- Naprawdę uważasz, że wam się uda? – byłam ciekawa co odpowie
- Naprawdę. Wiesz, że jestem optymistą, a do tego mam wspaniałą siostrę, która będzie mnie wspierać, prawda?

- Nie podlizuj się tak - puściłam oczko – Wyjmij pieniądze z szuflady. Klucz leży pod krzesłem – powiedziałam niechętnie. Wiedziałam, że taki pomysł skończy się tym, że rozstaniemy się na dobre, on będzie zajęty swoim zespołem, a ja zostanę sama.




- Cześć Rose! – poparzyłam w stronę uchylających się drzwi i zobaczyłam Jimmiego, za którym nie przepadam, bo cały czas się ze mną drażni, ale wydaję mi się, że on jest najlepszy z tej całej ich czwórki, nie licząc Matta.
- Cześć, wchodź – wstałam z łóżka i poprawiłam pościel. Wszedł, a zaraz za nim weszła cała reszta. Przeraziłam się na widok tych wszystkich ćwieków, pieszczochów, pomalowanych paznokci i oczu. Pierwszy raz zobaczyłam ich w takim wydaniu. Lubiłam rockowych facetów, ale to przebijało moją wyobraźnię. Oni wyglądają jak psychole.
- Chyba nie będziemy o tym gadać przy tej małej – odezwał się Brian
- Nie jestem mała – warknęłam, nie znoszę, gdy ktoś tak na mnie mówi. Matt czasem za to porządnie obrywa. Odkąd dostaję miesiączek zakazałam się nazywać dzieckiem.
- Wyluzujcie, gadałem z nią dzisiaj – Matt uszczypnął mnie w policzek
- Co?! Wygadałeś jej to? Wygada zaraz twojej matce - zdążyłam poznać, że mówi to Johnny, bo na nich nie patrzyłam.
 - Dobra, ja jednak pójdę – posmutniałam i poszłam do łazienki. Przesiedzę tutaj dopóki ci frajerzy nie wyjdą z tego domu. Boże jak ja ich nie znoszę! 


Prolog.


„By zyskać miłość… wypełnij się nią, aż staniesz się magnesem”. ~ Charles Haanel

                                                  
Rok 1995, Portland

Rok temu zawalił się wokół mnie cały świat. Miałam wtedy dziesięć lat, zmarł mój ojciec, a relacje z moimi rówieśnikami nie przedstawiały się najlepiej.
Pełna apatii zadawałam sobie pytanie: „Po co ci ludzie płaczą za moim tatą?” . Byłam pewna, że on kiedyś wróci. Przecież nie zostawiłby nas nie mówiąc nawet „do widzenia” .
Niestety, palące pragnienie odnalezienia mojego ojca wygasło, gdy moja matka zaczęła przyprowadzać do domu różnych mężczyzn. W końcu znalazła takiego, z którym żyło jej się najlepiej.

W czasie, którym partner mojej matki mieszkał w naszym domu czułam się jakbym była uwięziona w jednym z przerażających koszmarów. Gdy byłam w domu sama lub z bratem, a ten bandyta miał nas pilnować czas biegł nieubłaganie wolno. Każdy nasz występek karany był gorszym traktowaniem niż tortury. Nie można nam było się odezwać, nic jeść, a nawet mowy nie było o zabawie. Pewnego czasu postanowiliśmy z Mattem się go pozbyć. Podstępem.

Byliśmy zawistni, nie chcieliśmy, żeby nas karał, ani poniżał. Wyśmiewanie się z nas też przynosiło mu radość, albo pełniło funkcję ulgi. W każdym razie, gdy upił się do nieprzytomności wynieśliśmy go na dwór i zostawiliśmy na śniegu. Przyczyniliśmy się do jego śmierci, ale obiecaliśmy sobie, że nigdy nikomu tego nie powiemy.


Po tym zajściu przeprowadziliśmy się do Garden Groove w Kalifornii. Dostaliśmy dom w spadku po babci, która zawsze powtarzała:

„Cokolwiek umysł potrafi zrodzić, potrafi też osiągnąć” ~ W. Clement Stone